Rozdział Drugi: „Nowa – stara przyjaźń i chcę znać twoje
imię, dziewczyno!”
~*~
Soledad stała na
lotnisku i czekała na samolot, który spóźniał się już dobre pół godziny. Jednak
w cale jej to nie zdziwiło. Na zewnątrz padał gęsty deszcz, przez co pilot
musiał bardzo uważać. W końcu usłyszała z głośników, że wylądowali. Poderwała
się ze swojego miejsca i pobiegła do bramek. Nie musiała czekać długo, aż
zobaczy starą przyjaciółkę.
- Karina! – krzyknęła i rzuciła się Polce na szyję. Dopiero
teraz uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej przyjaciółki.
- Soledad! – zawtórowała szatynce, kiedy w końcu się od
siebie oderwały.
- Chodź, jedziemy do mnie, muszę ci tyle opowiedzieć!
Cały dzień
siedziały w pokoju Sol i gadały. Nie liczyło się nic, oprócz tego, że w końcu
znowu są razem. Jednak w życiu potrzebny jest ktoś, komu można powiedzieć
wszystko. Od początku, aż do samego końca. Tak właśnie zrobiła szatynka.
Streściła Karinie swoje ostatnie dwa lata. Pominęła oczywiście wątek o zadaniu,
które ma wypełnić, żeby jej bratu nic się nie stało. Bała się, że jeśli Kar będzie
wiedzieć za dużo, to i ona stanie się zagrożona. Nie zniosłaby, że kolejna
osoba może mieć przez nią kłopoty.
Wieczorem, kiedy
Stefaniak odsypiała lot, Sol, postanowiła się przejść. Deszcz już dawno przestał
padać, a temperatura podniosła się o kilka stopni. Jednak, mimo wszystko,
dziewczyna nie zrezygnowała z bluzy i długich spodni. Zamknęła drzwi i zeszła
po schodach, starając się nie narobić dookoła siebie żadnego hałasu. W końcu
dwudziesta pierwsza, to dość późna godzina, nawet jak na wieczorne spacery.
Przechodziła
przez park. Mrok, pustka i cisza, panujące dookoła, wydawały się działać kojąco
na zszargane nerwy szatynki. Stanęła na środku chodnika, z rękami skrzyżowanymi
na wysokości piersi. Przymknęła oczy, podnosząc głowę do góry. Dała spokojnemu,
ciepłemu wiatru rozwiać swoje długie włosy, które rozpuściła. Przytrzymała
jedną dłonią czapkę, żeby nie musiała za nią biegać, kiedy mocniejszy podmuch
strąci ją jej z głowy. Uśmiechnęła się do siebie lekko. Kochała wiatr. Wydawał
jej się taki delikatny, bezproblemowy. Czuła się, jakby wywiewał z niej każdy
problem. Może to dziecinne, ale tak właśnie było. Pokręciła nad swoją głupotą i
uśmiechnięta poszła dalej. Nie zaszła jednak daleko, kiedy usłyszała znany
głos.
- Nie powinnaś chodzić o tej porze sama na spacer. –
odwróciła się po woli. Jej oczom ukazała się tak dobrze znana sylwetka.
Przed nią stał w
pełnej okazałości sam Isco. Jego twarz oświetlały jedynie ciemne latarnie.
Sylwetka wydawała się jeszcze bardziej wysportowana, dzięki idealnej grze
światło – cieni. W dłoni trzymał smycz, na końcu której młody pies za wszelką
cenę chciał się wyszarpnąć swojemu właścicielowi. Sol uśmiechnęła się wrednie.
- Czyżby piesek wyprowadził pana na spacer? – zapytała,
zupełnie ignorując wcześniejsze pytanie piłkarza.
- Jak widać. – odpowiedział, patrząc na swojego pupila. –
Fado, może przywitałbyś się z miłą panią? – zapytał psa, który nie zaprzestawał
swoich starań ucieczki.
W pewnym momencie
zwierzę stanęło w miejscu. Spojrzało na Soledad swoimi maślanymi oczami i ze
spuszczonym ogonem podeszło do niej. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić,
więc po prostu pogłaskała golden retriver’ a. Pies, jak gdyby nigdy nic, zaczął
machać ogonem i położył się na jej stopach. Piłkarz przyglądał się temu ze
zdziwieniem.
- Każdego innego pogryzłby, jeżeli odważyłby się chociaż
cokolwiek do niego powiedzieć. – mruknął pod nosem, przypominając sobie, że z
nim samym też tak postępuje.
- Jak widać zna się na ludziach. – powiedziała uśmiechnięta.
- Jak masz na imię? – zapytał Isco, kiedy Sol całkiem zajęła
się zabawą z psem i w ogóle nie zważała na to, co się dzieje dookoła. Pomyślał,
że jeżeli nie kontaktuje ze światem, to nie zwróci również uwagi na to, co
mówi.
- So … - zaczęła, ale powstrzymała się w ostatnim momencie.
– Nie tak łatwo, Francisco. – dokończyła, z wrednym uśmiechem. Mężczyzna
westchnął pod nosem. Ona jest dla niego za cwana, ale to mu się w niej chyba
najbardziej podoba.
Spacerowali
razem jeszcze długo. Śmiali się, żartowali i dogryzali sobie nawzajem.
Zachowywali się, jak stare dobre małżeństwo. Nie zważali na to, że jest późna
godzina. Wystarczyło im to, że są w swoim towarzystwie. Soledad bardzo to
zaniepokoiło. Nie powinna tak czuć się przy tym piłkarzu, przecież ona ma mu
złamać serce, jak ostatnia suka.
Dlaczego on musi mieć
tak bardzo czarujący uśmiech?! To irytujące.
Stali już pod
blokiem dziewczyny. Ostatecznie zgodziła się, żeby Francisco i Fado
odprowadzili ją tutaj. Para stała naprzeciw siebie w zupełnej ciszy. Jednak nie
była ona wcale, a wcale dołująca czy nieswoja. Wręcz przeciwnie. Oboje mogli
przemyśleć kilka spraw, dzięki czemu po woli orientowali się, na czym aktualnie
stoją. Soledad już miała wypowiadać słowa pożegnania, ale Isco w ostatnim
momencie zaczął przed nią.
- Nie chciałabyś się może ze mną spotkać? – zapytał
niepewnie. Zupełnie nie wiedział, jakiej reakcji może się spodziewać po tej
tajemniczej dziewczynie.
- Przecież spotykamy się praktycznie na każdym kroku. –
odparła ze śmiechem. Zna go od kilku dni i to powierzchownie, a już uwielbia
się z nim droczyć. Mężczyzna westchnął ciężko.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. – mruknął pod nosem.
– Miałem na myśli zupełnie inne klimaty. Wiesz, restauracja, stolik dla dwojga,
ty, ja i kolacja. – wytłumaczył, jak małemu dziecku. Soledad zaczęła śmiać się,
jak głupia. W tym momencie z piłkarza uleciała resztka pewności siebie. Co ma znaczyć ten śmiech? Czy właśnie się
skompromitowałem?
- Francisco, oczywiście, że przyjmuję twoje zaproszenie na
wiesz, restauracja, stolik dla dwojga, ty, ja i, przede wszystkim, kolacja. –
wypowiedziała, pomiędzy nagłymi napadami śmiechu, przedrzeźniając piłkarza. –
Piąte, godzina osiemnasta? – zaproponowała, uspokajając się. Zauważyła, że
mężczyzna jest bliski nagłego zgonu, więc postanowiła droczenie się z nim
zostawić na inną okazję.
- Ubierz się bardzo ładnie. – odpowiedział z kokieteryjnym
uśmiechem. Sol pokręciła głową z dezaprobatą i pocałowała zdziwionego chłopaka
w policzek, po czym udała się w stronę wejścia do klatki schodowej.
- Dobranoc, Francisco. – mruknęła pod nosem, uśmiechając się
flirciarsko i, nie czekając na odpowiedź, zniknęła za drzwiami.
Stał w miejscu i
jeszcze przez chwilę obserwował miejsce, gdzie sprzed jego oczu zniknęła
przepiękna szatynka. Zamrugał kilka razy, po czym dotknął policzka, gdzie
złożyła delikatny pocałunek. Po jego plecach, wzdłuż kręgosłupa, przeszedł niesamowicie przyjemny dreszcz, a w
podbrzuszu zatańczyło miliony motyli. Popatrzył na rękę, gdzie spoczywała
niewielka karteczka z ciągiem kilku cyfr. Dała mu swój numer telefonu. Uczucie
szczęścia wzmogło się jeszcze bardziej. Czy to jest właśnie to, o czym mówią
dziewczyny, kiedy w kimś się zakochają? Ale przecież on ją widzi dopiero po raz
trzeci, może czwarty w życiu. Nie możliwe jest, żeby zakochał się w kimś w tak
krótkim czasie!
Świat staje się
niesamowicie dziwny, od kiedy zaczepiłaś mnie wtedy pod sklepem.
Zrezygnowany
odwrócił się i poszedł w kierunku swojego domu. Pewnie stałby jeszcze długo,
jak skamieniały, w miejscu, gdyby nie to, że Fado domagała się jedzenia.
Spojrzał na zegarek. Pierwsza w nocy. Te trzy godziny, które przed chwilą
minęły były najwspanialszym czasem w jego życiu, jaki spędził w towarzystwie
kobiety.
Soledad miała
bardzo namiętny sen z pewnym hiszpańskim piłkarzem. Już miała go po raz kolejny
pocałować, kiedy poczuła coś mokrego na twarzy. Na początku starała się to coś
zignorować, ale z czasem stawało się coraz bardziej irytujące. Z grymasem
niezadowolenia na twarzy przewróciła się na plecy i nakryła głowę poduszką, mamrocząc
jakieś niezrozumiałe dla świata przekleństwa pod nosem. Już myślała, że
napastnik odpuścił, ale nie mogła się bardziej mylić.
- Wstawaj! Wstawaj! Wstawaj! – darła się Karina, skacząc po
łóżku swojej przyjaciółki. Godzinę siedziała sama i nie zamierza już ani minuty
dłużej się nudzić.
Soledad na
początku w cale nie wiedziała, co się dzieje. Natychmiast podniosłą się do
pozycji siedzącej i otworzyła szeroko oczy. Poczuła się, jakby właśnie
samochód, w którym przed momentem siedziała, zaczął dachować. Rozglądała się
nerwowo po pokoju, zaspanym spojrzeniem. Jednak, kiedy po chwili wróciła do
niej świadomość, w pokoju dało się słyszeć coś na kształt pisku i uderzenia
dość sporej masy o ziemię. Tak, to właśnie był upadek Kariny, której Soledad
wyrwała spod stóp kołdrę.
- Ała! Jak mogłaś? – zapytała z wyrzutem, rozmasowując
obolałe miejsce. Sol popatrzyła na nią z satysfakcją.
- Zapomniałaś, że mnie nie budzi się w ten sposób? –
szatynka, nic nie robiąc sobie z zabójczego spojrzenia przyjaciółki, podniosła
się i udała do szafy. Wyciągnęła z niej ubrania i pomaszerowała do łazienki.
Wzięła szybki
prysznic. Ubrała na siebie jasne, dżinsowe spodnie, szarą bluzę i biała
bokserkę. Do tego tenisówki w kolorze bluzki oraz czapkę koloru bluzy. W uszy włożyła
kolczyki, na rękę bransoletkę, a na szyję słuchawki. Poszła do kuchni, czując,
jak w jej brzuchu burczy z głodu. Otworzyła lodówkę na oścież. Wyjęła z niej
żółty ser, ketchup i masło. Niezbyt ambitne śniadanie, a w końcu to już pora
obiadowa.
- Co zaplanowałaś dla nas na dziś? – zapytała uśmiechnięta
Karina, której jak widać, obrażanie się już przeszło. Soledad wzruszyła
ramionami.
- Jak chcesz to możemy iść do lunaparku. – odparła
obojętnie, biorąc kolejnego gryza kanapki.
Na początku nie zaobserwowała żadne reakcji ze
strony Kar, ale po chwili oczy jej się powiększyły, a w nich zabłysnęły dwa,
wesołe ogniki. Szatynka dobrze wiedziała, co zaraz nastąpi. I nie myliła się.
Polka zaczęła skakać po całej kuchni, wymachując rękami w każdą, możliwą stronę
i piszcząc, ile tylko miała siły w płucach oraz przeponie. Nie trwało to jednak
długo, bo dziewczyna uderzyła dłonią w szafkę, wiszącą na ścianie. Zaczęła
syczeć z bólu, a Soledad ledwo powstrzymywała się od wybuchu śmiechu.
- No już, ulżyj sobie. – mruknęła pod nosem Karina. Jak na
zawołanie w pomieszczeniu dało się słyszeć salwę, która wydobywała się prosto z
przepony Sol. – Uważaj, bo ci czapka spadnie. – dodała, urażona dziewczyna.
- Nie bocz się, idziemy. – powiedziała szatynka, kiedy tylko
udało jej się opanować.
Tak też zrobiły.
Zamknęły drzwi, wsiadły na motor Soledad i pojechały w kierunku wesołego
miasteczka. Droga zajęła im mniej niż piętnaście minut. Oczywiście Karina,
która boi się wszystkiego, co ma związek z motorami, ledwo przekonała się, aby
wsiąść na BMW, a później całą drogę wbijała kask w plecy Soledad. Nic dziwnego,
więc że dziewczyna, kiedy tyko się zatrzymała, od razu zaczęła rozprostowywać
rozbolały kręgosłup.
- Nie wiem, co ci tak strasznie nie pasowało. – mruknęła pod
nosem obolała dziewczyna. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś tak panicznie
bał się motorów.
- Wszystko. – warknęła druga i podniosła się z ziemi, z
gracją, oddając kask przyjaciółce i zajmując kolejkę w kasie. Sol pokręciła z
dezaprobatą głową i, kiedy tylko włączyła alarm przy swojej maszynie, podeszła
do Kar.
Stanie w kolejce
nie zajęło im dużo czasu i już po chwili przechodziły przez bramę. Oczy
świeciły im się, jak u małych dzieci, a uśmiechy rozciągały się na całej
twarzy. Tak, parki rozrywki, to zdecydowanie te miejsca, z których mogłyby nie
wychodzić i zamieszkać w nich. Soledad popatrzyła w stronę swojej przyjaciółki,
która rozglądała się dookoła, Zaśmiała się do siebie, kiedy zdała sobie sprawę,
że wygląda dokładnie tak samo, jak ona. Pokręciła głową nad swoją własną
głupotą i pociągnęła Kar w kierunku domu strachu.
- nigdy więcej tam z tobą nie wchodzę. – stwierdziła
kategorycznie Karina, kiedy tylko opuściła atrakcję, do której piętnaście minut
temu weszła. Była zupełnie nie świadoma tego, co robi i Sol wykorzystała to
nikczemnie, chociaż dobrze wiedziała, że nie lubi tego miejsca.
- Przesadzasz. – mruknęła pod nosem szatynka, kiedy zdążyła
się trochę uspokoić. Nie trwało to jednak długo, ponieważ oczy przyjaciółki,
ciskające piorunami okazały się naprawdę bardzo zabawne.
- Opuszam twoje towarzystwo. – stwierdziła butnie
dziewczyna, po czym odwróciła się na pięcie i udała w zupełnie przeciwną
stronę.
Soledad
podniosła się z ziemi, na której przed chwila wylądowała i otrzepała piach.
Wzięła głęboki oddech, ocierając łzę, która spłynęła po jej policzku, pod
wpływem śmiechu. Już miała zrobić krok do przodu, ale poczuła, jak ktoś szarpie
ją za nogawkę. Popatrzyła w dół i zobaczyła uroczą blondyneczkę. Uśmiechnęła
się do niej.
- Mój wujek mówi, że masz ładne nogi. – powiedziała
dziewczynka. Soledad zaśmiała się i kucnęła do niej. – A wiesz, że mój wujek to
piłkarz Realu Madryt? Ma na imię Isco. – dodała, uroczo gestykulując rękami.
Sol zastanowiła się przez chwilę.
- Skąd wiesz, że Francisco mówi o mnie? – zapytała szatynka,
uśmiechając się coraz szerzej.
- Bo pokazywał na ciebie palcem, ale kazał mi nic ci nie
mówić. – mruknęła pod nosem. Zakryła usta rączkami, jakby właśnie uświadomiła
sobie, co powiedziała. – Nic mu nie mów, że ci wygadałam. – poprosiła.
- Nie martw się, Isco o niczym się nie dowie. – zapewniła. –
Powiesz mi, co jeszcze o mnie mówił? – zapytała, patrząc na wesołe ogniki w
oczach dziecka.
- Pewnie,
on cały czas o tobie mówi. Że masz, ładne oczy, ładne nogi, ładną twarz, ładne
włosy i w ogóle ładnie pachniesz. – wyznała blondyneczka, a Soledad zachciało
się śmiać. Powstrzymała się jednak, żeby nie odstraszyć dziecka.
- Jak masz
na imię? – zapytała Soledad po chwili namysłu.
- Daniela.
– odpowiedziała, lekko się rumieniąc.
- Chodź
Daniela, idziemy znaleźć wujka. – odparła szatynka i wzięła dziewczynkę na
ręce.
Zaczęła rozglądać się dookoła w
poszukiwaniu chłopaka, o którym od jakiegoś czasu nie może zapomnieć. Szczerze,
to chciało jej się śmiać. Nie wiedziała, że cokolwiek w niej podoba się Isco i
zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem Daniela nie posiada jakichś błędnych
informacji. No cóż, na pewno zapyta u źródła, tylko najpierw musi je znaleźć.
Jednak, kiedy go zobaczyła wpadła na genialny pomysł. Przecież drażnienie się z
nim przynosi jej tyle frajdy.
- Daniela,
co powiedz, gdybyśmy tak trochę podroczyły się z Isco? – zapytała Soledad.
Popatrzyła na dziewczynkę, w której oczach pojawiły się wielkie ogniki, a zaraz
potem pomachała energicznie główką.
Sol dała się zauważyć piłkarzowi.
Zauważyła, jak na jego twarzy pojawia się przerażenie, kiedy tylko zobaczył,
kogo dziewczyna trzyma na rękach. Uśmiechnęła się wrednie, mówiąc po cichu do
blondynki, żeby pomachała do wujka. Dziewczyna zrobiła to bez wahania i właśnie
w tym momencie Soledad zaczęła iść w kierunku, gdzie przed chwila zniknęła
Karina. Wiedziała, że mężczyzna rzucił się w pościg za nią, ale właśnie o to
jej chodziło. Pognała w stronę najbliższej waty cukrowej. Nie pomyliła się.
Właśnie tam stała jej przyjaciółka.
- Karina,
ja idę do wyjścia, będę tam stać. – poinformowała szybko.
- Ale
przecież zdążyłyśmy odwiedzić tylko jedno miejsce. – fuknęła urażona
dziewczyna, nawet się nie odwracając. Jednak, kiedy tylko to zrobiła, oczy
powiększyły jej się do nierzeczywistych rozmiarów.
- Później
ci opowiem. Teraz spadam, ale nie wychodź stąd, wrócę! – zapewniła i, nie
mówiąc nic więcej, pognała w stronę wyjścia.
Ledwo jej było utrzymać na rękach
śmiejąca się dziewczynkę, ale nic nie mówiła, ponieważ blondynka wydawała jej
się bardzo słodka. Za każdym razem, kiedy tylko mówiła jakąś rzecz na jej
temat, o której powiedział jej wujek Isco, Soledad chciało się śmiać. Mała
mówiła o tym z tak dużym podekscytowaniem, że nie wiedziała, czy to ona to
wymyśla, czy faktycznie piłkarz opowiada dziecku takie bzdety.
Stanęła przy samochodzie piłkarza. Tak,
Daniela jej go pokazała i posadziła małą na masce, wypowiadając instrukcję.
Mała zgodziła się od razu, a Sol schowała za bagażnikiem samochodu. Dobrze
wiedziała, że Isco cały czas miał je na oku, dlatego nie martwiła się, że
dziewczynce znudzi się siedzenie samej. I nie pomyliła się. Po chwili było już słychać
przyspieszony oddech i dosyć mocne uderzenie pięściami o karoserię.
- Czy ta
wariatka zostawiła cię samą? – zapytał, kiedy tylko zdołał dobiec do swojego
samochodu. Był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, kiedy tylko zobaczył
bratanicę, siedząca na masce. Owszem, Soledad podobała mu się, ale napędziła mu
niezłego stracha, kiedy zobaczył Daniele na jej rękach.
- Nie mów
tak o Karinie, ona jest bardzo fajna! – oburzyła się czterolatka, a na twarz
mężczyzny wpłynął szeroki uśmiech. Soledad myślała, że zaraz udusi się od
powstrzymywania śmiechu w sobie. Już kocha tę małą.
- Skąd
wiesz, że tak ma na imię? – zapytał dociekliwie. Zobaczył coś bardzo ciekawego
za swoim samochodem, więc zaczął po woli kierować się w tamtą stronę.
-
Koleżanka tak do niej mówiła. – odparła dziewczynka, jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie.
Sol odwróciła głowę w lewo i o mało nie
padła na zawał. Przed nią w całej okazałości szczerzyła się twarz niejakiego
Francisco. Odskoczyła do tyłu i zrobiła wielkie oczy. Zaczęła cofać się, aż w
końcu natrafiła na inny pojazd. Wiedziała, że teraz ma co najmniej przerąbane.
Mężczyzna ukucnął przed nią tak, że ich twarze dzieliło jedynie kilka
centymetrów. Soledad czuła jego oddech na swojej delikatnej skórze i zapach męskich
perfum. W jego tęczówkach natomiast rozpłynęła się już dawno temu …
- Wiesz,
że porywanie dzieci jest karalne? – zapytał, uśmiechając się wrednie, na widok
wyrazu twarzy dziewczyny. Podobało mu się, że to w końcu on miał władzę nad
całą sytuacją.
- Daniele
sama chciała się z tobą podrażnić, więc pomyślałam, że dziecięce zachcianki
powinno się spełniać. – odparła, ale jakby mniej pewnie niż dotychczas. Klęła
na siebie w myślach, że nie może zapanować nad własnym ciałem. Ono po prostu
reagowało na Isco w taki dziwny, wyjątkowy sposób, jak na nikogo innego.
- Ale to
cię nie tłumaczy. Daniele to tylko dziecko i może pójść za tobą nawet, jeśli
pokażesz jej lizaka. – powiedział, specjalnie zniżając ton głosu. Przybliżył
się do niej o kilka milimetrów, które tym razem mogły wydawać się dla Sol
większą odległością. Z całych sił starała się choć trochę cofnąć, ale to i tak
nic nie dawało. Samochód nie ustępował. No, a jeżeli posunie się do przodu, to
jej usta spotkają się z kusząco wyglądającymi wargami Hiszpana.
-
Przesadzasz, ona jest mądrą dziewczynką. Jestem pewna, że nie poszłaby na
słodycze. – mruknęła pod nosem, czując że już dawno straciła kontrolę na tym,
co się dzieje. Nie podobało jej się to, a nawet przerażało. Zawsze to ona
dyktowała warunki, jednak nic nie wskazywało na to, że teraz również tak jest.
-
Natomiast ja jestem pewny, że ty jesteś doskonałą manipulantką. – powiedział,
zniżając głos to seksownego szeptu. Po plecach Soledad po raz kolejny przeszedł
niesamowicie przyjemny dreszcz, a źrenice powiększyły się niesamowicie.
- Ja tutaj
jestem! – dobiegł ich radosny głos Daniele. Blondynka podbiegła do nic i z
całej siły pchnęła Isco do przodu.
Niczego nie spodziewający się mężczyzna
nie dał rady utrzymać równowagi i poleciał na przerażoną Soledad, wpijając się
ustami prosto w jej wargi. Na początku żadne z nich nie wiedziało, co się,
dzieje, więc tkwili tak, przyklejeni do siebie. Pierwszy w tej sytuacji
odnalazł się Isco. Z jego twarzy zeszło zdezorientowanie, które zostało
zamienione satysfakcją. Zaczął po woli pogłębiać pocałunek czując, że również i
szatynka po woli się w niego wczuwała. Kiedy nie uciekła poczuł jakieś dziwne
uczucie w środku. Coś, jakby ciepło. Jednak nie miał teraz czasu nad tym
myśleć, ponieważ dziewczyna uchyliła delikatnie usta. Wtargnął językiem do jej
buzi. Nie protestowała ani minuty, była zbyt pochłonięta tym, że jest jej
niesamowicie dobrze. Zarzuciła ręce na jego kark i mocniej zacisnęła powieki.
Poczuła dłonie na swojej tali, a później została dość brutalnie przyciągnięta
do piłkarza.
Ta chwila mogłaby trwać jeszcze całe
wieki, ale przerwało ją dość głośne odkrząknięcie. Szatynka, jakby wreszcie
uświadomiła sobie, co się dzieje, chciała odskoczyć od Francisco. Jednak on jej
na to nie pozwolił i nie zważając na protesty, całował dalej. Mało obchodziło
go to, że jakaś hiena z aparatem może mu teraz zrobić zdjęcie. Liczyło się
tylko to, że w końcu mógł sprawdzić to, co dręczyło go po nocach. No, ale w
końcu zabrakło mu powietrza. Niechętnie odkleił się od Sol i przekręcił głowę w
stronę osoby, która raczyła przerwać im te niesamowitą chwilę.
- Cześć,
nie przeszkadzajcie sobie. Chciałam tylko powiedzieć, że dziecko patrzy i, jak
dalej macie zamiar się ze sobą lizać, to ok, ja się mogę nią zając, bo jest
słodka, ale S … - nawijała, ale nie zdążyła dokończyć, ponieważ jej
przyjaciółka w ostatnim momencie wyrwała się z żelaznego uścisku Isco i
doskoczyła do przyjaciółki, zakrywając jej usta dłonią.
- Tak, no
to tego. Ja już będę się zbierać! – powiedziała, usiłując powstrzymać
niesamowite podniecenie, jakie zapanowało nad jej ciałem. – Papa, do zobaczenia
w sobotę! – dodała i udała się w stronę motoru, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.
Kiedy dotarły do BMW, Soledad oparła się o
pojazd. Wszystkie emocje pulsowały w jej głowie, tworząc jedna, wielka
mieszankę wybuchową. Zaczęła pocierać skronie palcami. Musiała się jakoś w
końcu uspokoić i odzyskać panowanie nad sytuacją. Nigdy więcej nie mogła
pozwolić sobie na kolejną stratę panowania nad sytuacją. Mogłoby to się źle dla
niej skończyć, bardzo źle. Przymknęła powieki, nie zmieniając pozycji.
Wiedziała, że Karina jej się przygląda i czeka na jakiekolwiek wyjaśnienia.
Spokojnie Soledad. Wdech i wydech. Jeszcze
moment i wszystko będzie dobrze.
- Czekam.
– mruknęła brunetka. Sol dobrze wiedziała, o co jej chodzi, ale nie mogła
powiedzieć prawdy. Nie chciała narażać przyjaciółki, która tak nie dawno
odzyskała, na niebezpieczeństwa.
- Karina,
proszę cię. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, ale jeszcze nie teraz. –
powiedziała niemal błagalnie, odchylając głowę do tyłu. Otworzyła szeroko oczy.
Emocje po woli opadały.
- No
dobra. – odburknęła niezadowolona dziewczyna. Musiała wiedzieć wszystko i
zawsze, ale tym razem zrezygnowała na starcie. Wiedziała, że szatynka nic jej
nie powie.
Pięć minut później wszystko było już
dobrze. Soledad zdążyła się opanować. Właśnie stały na światłach, kiedy obok
ich motoru znalazł się samochód pewnego piłkarza. Soledad poczuła, jak wszystko
w niej znów zaczyna wariować. Zaklęła pod nosem. Nie czuje jego zapachu, nie
widzi go przed sobą, nie dotyka, ale wystarczy sama świadomość, że znajduje się
obok niej i już wariuje. Można iść i się powiesić, nie ma co.
Kiedy wreszcie zaświeciło się zielone
światło ruszyła z piskiem opon, co spowodowało, że Karina, siedząca za nią,
zapiszczała i wbiła się jej w kręgosłup. Soledad nic nie powiedziała, tylko
skrzywiła się z bólu. Dobrze wiedziała, że długo tak nie wytrzyma, ale jej
mieszkanie było już całkiem blisko. Zacisnęła zęby i przyspieszyła.
Zapamiętać na przyszłość. Już nigdy więcej nie
pozwolę wsiąść tej panikarze na mój motor.
Następnego dnia rano Isco stawił się n
treningu. Z jego twarzy, która była ozdobiona bardzo szerokim uśmiechem, można
było wyczytać, że jest z czegoś bardzo zadowolony. Wyszedł z samochodu i udał
się spokojnym krokiem do wejścia, którym mógł dotrzeć do szatni. Kiedy tylko
wszedł do środka, wszystkie spojrzenia padły na niego. On jednak nic sobie z
tego nie zrobił i poszedł do swojej szafki, żeby się przebrać.
- Coś ty
taki zadowolony? – dobiegło go pytanie Karima. Odwrócił się, ale nic nie
powiedział, tylko zaczął zakładać strój treningowy.
-
Najprawdopodobniej tajemnicza dziewczyna w końcu dała złapać się w jego sidła.
– na zaczepkę Fabio również nie dał się sprowokować. Zdawało się, że nie
obchodzi go nic, co dzieje się dookoła. Liczyło się tylko szczęście, którego
nikt nie miał prawa mu zabrać. Zdawał sobie sprawę, że ten trening będzie
obfitować w wiele takich tekstów, ale nie obchodziło go to. Nawet cieszył się,
że będzie mógł zobaczyć znajomych, produkujących się na darmo.
Soledad krzątała się po mieszkaniu w
piżamie. Wczoraj pół nocy myślała nad sobą i pewnym piłkarzem. Po kilku
sprzeczkach z własną podświadomością zdała sobie sprawę, że jest w nim
zakochana. Chciało jej się płakać. To on miał się rozkochać w niej, a jak na
razie jest zupełnie na odwrót. Sol bała się, że jeśli to wszystko zajdzie
dalej, to nie będzie w stanie go skrzywdzić.
Jej smętne przemyślenia przerwała Karina,
która z laptopem w rękach i ubrana, wtargnęła do salonu. Zaczęła mówić do
szatynki półsłówkami, ale kiedy ta nic z nich nie zrozumiała po prostu udała,
ze nic ciekawego się nie dzieje.
- Jesteś w
Internecie! – w końcu udało się wydusić brunetce. Szatynka momentalnie
poderwała się z siedzenia i wyrwała przyjaciółce urządzenie z dłoni. Nie mogła
uwierzyć w to, co zobaczyła.
NOWY NABYTEK REALU MADRYT ZNALAZŁ WYBRANKĘ
SWOJEGO SERCA !!
Niedawno
kupiony przez Real Madryt Isco (21l.) został ostatnio przyłapany z uroczą
szatynką. Para całowała się na parkingu przed parkiem rozrywki w stolicy
Hiszpanii. Całowali się, przytulali i nie widzieli świata poza sobą. Dopiero
inna dziewczyna zdołała ich od siebie odciągnąć. Dziewczyna, która wcześniej
znajdowała się w dość dwuznacznej pozycji na asfalcie wraz z piłkarze niemalże
od razu oderwała się od mężczyzny i podbiegła do, jak mniemam, swojej znajomej,
odciągając ją w zupełnie inną stronę.
Jeżeli
ktokolwiek zna dziewczynę, którą prezentuję wam na zdjęciach i posiada
jakiekolwiek informacje na temat pary, prosimy o natychmiastowy kontakt z naszą
redakcją! Czekajcie na następne numery, w których znajdziecie dużo więcej
informacji na temat nowego, przystojnego nabytku Realu.
Kala.
Minęło kilka chwil, zanim Soledad
zrozumiała, co przed sekundą zdołała przeczytać. Jej źrenice powiększyły się do
niemożliwych rozmiarów, policzki zaróżowiły się uroczo, nie ze wstydu, a z
narastającej w niej złości, pięści zacisnęły się pod wpływem chwili, a powieki
zacisnęły. Karina opuściła pomieszczenie, ponieważ wiedziała, co za chwilę
nastąpi. I nie pomyliła się. Moment po tym, jak zamknęła drzwi, usłyszała
głośny krzyk. Tak, to właśnie była Soledad.
Szatynka myślała, że wściekłość
rozerwie ją od samego środka. Rzuciła po raz kolejny wzrokiem na ekran laptopa
i trzasnęła nim, nie zważając na to, że może zepsuć dosyć delikatny sprzęt. Podniosła
się jednym zgrabnym ruchem z kanapy i udała do swojego pokoju po ubrania. Tak,
miała zamiar pojechać do tej redakcji i nagadać im ciekawych rzeczy. Jednak,
kiedy stanęła przy drzwiach, z zamiarem ich otwarcia, zawahała się na chwilę.
Przecież sprawi im idealny materiał na kolejny artykuł. Zamknęła oczy i
odetchnęła głęboko kilkakrotnie. Wróciła do salony, usiadła na kanapie.
- Karina,
przynieś mi coś do picia, bo zabiję! – warknęła. Jeszcze moment i na prawdę
ktoś straci życie.
~*~
Taak, spóźniony. Wiem, ale nie miałam kiedy dodać.
Chciałam w tym miejscu poinformować, że to moja ostatnia historia z piłkarzem w roli głównej. Kiedy tylko zakończę blogi o Karimie i ten, będę tworzyć tylko piłkarskie jednoparty.
Pozdrawiam,
Nevada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz