wtorek, 4 marca 2014

Capítulo tres: "El impacto de un humano a otro - Toys"

Rozdział Trzeci: „Oddziaływanie człowieka na człowieka – randka”

~*~

     Soledad obudziła się o siódmej rano. Omiotła pomieszczenie leniwym spojrzeniem. Świadomość wróciła do niej po chwili. Karina wyleciała wczoraj z powrotem do Polski, tłumacząc się, że musi skończyć studia i dopiero wtedy zamieszka na stałe w Hiszpanii z Sol. Szatynka nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się, starając się, żeby wyszło jak najbardziej szczerze. Dalej jej nie powiedziała, co musi zrobić i jakie będą skutki, jeśli zrezygnuje.
    Przeciągnęła się, odrzucając smętne myśli. Wstała spod kołdry i poszła prosto do szafy. Wyjęła z niej krótkie, dżinsowe spodenki, biały top z napisem i czapkę. Poszła do kuchni, a po dłuższych oględzinach lodówki stwierdziła, że nie ma nic do jedzenia. Zrezygnowana udała się do przedpokoju i założyła sportowe buty na koturnie. Wyszła za drzwi, zamknęła je na klucz i zeszła szybko po schodach. Kiedy była już na polu założyła okulary. Słońce postanowiło powrócić do Madrytu.
     Szatynka już miała udać się w stronę sklepu spożywczego, ale w ostatnim momencie zawróciła, postanawiając udać się do lodziarni. Dawno nie jadła niczego, co lubiła i tak jakoś w tym momencie naszła ją ochota. Kupiła duży świderek i usiadła na ławce, która znajdowała się pod drzewami.
     Zaczęła obserwować wszystko, co działo się dookoła. Małe dzieci, zakochane pary, przyjaciół, aż w końcu w oczy rzuciło jej się starsze małżeństwo. Oboje siwi, pomarszczeni na twarzy i dłoniach, szli pod rękę, przytulając się do siebie. Starszy pan niósł w ręce siatkę z owocami, co chwilę opowiadając, zapewne, jakieś kawały, od których twarze obojgu zdobiły szerokie uśmiechy. Soledad przyszło na myśl, że również chciałaby mieć kogoś takiego, z kim mogłaby spędzić resztę życia.
     Odwróciła wzrok od staruszków, nie mogąc znieść myśli, że w najbliższej przyszłości skrzywdzi pierwszą osobę, którą naprawdę pokochała. Skąd wiedziała, że to nie zauroczenie, jak w przypadku Krystiana? Czuła to gdzieś w środku, w sercu. Już kiedy po raz pierwszy zobaczyła piłkarza wydał jej się wyjątkowy, a każde kolejne spotkanie z nim coraz bardziej ją w tym utwierdzało. Gdy wtedy, na parkingu, pocałowali się czuła, jakby  wszystkie pozytywne emocje skumulowały się w niej i wybuchły, niczym fontanna. Zacisnęła powieki, hamując tym samym łzy, napływające jej do oczu. Nie mogła płakać. Jej smętne przemyślenia przerwał ktoś, kto zasłonił jej oczy.
- Cześć, dziewczyno, której nie znam imienia. – dobiegł ją seksowny głos mężczyzny, o którym jeszcze kilka sekund wcześniej myślała. Zaciągnęła się powietrzem, pomieszanym z jego perfumami.
To zdecydowanie mój ulubiony, od jakiegoś czasu, zapach.
- Dzień dobry, Francisco. – odpowiedziała, starając się, żeby jej głos nie drżał. Ostatnim, czego w tym momencie potrzebowała, to chwila słabości. Niestety, piłkarz zauważył sztuczny uśmiech. Dotknął dwoma palcami podbródka dziewczyny i przekręcił jej twarz w swoją stronę. Na policzku dziewczyny pojawiła się jedna, samotna łza.
- Czemu płaczesz? – zapytał bez zbędnych ceregieli. – Nie zaprzeczaj. – dodał, kiedy już otwierała usta. Zawahała się, ale nic nie powiedziała. Chciała odwrócić głowę, ale uniemożliwiły jej to palce na podbródku. Poczuła jeszcze tylko, jak mężczyzna ściąga jej delikatnie z twarzy okulary.
- Do zobaczenia wieczorem. – mruknęła dziewczyna i podniosła się z ławki.
        Zostawiła zdezorientowanego Isco. Nie hamowała już słonej wody, która moczyła jej blade policzki. Jak widać jest bardzo słabym człowiekiem, któremu nie potrzeba zbyt dużo do płaczu. A może to po prostu te ostatnie lata tak ją zmieniły. Na każdym kroku miała tylko ładnie wyglądać, a jeśli wtrąciła swoje zdanie, to później spotykała ją kara, najczęściej w postaci siarczystego policzka. Była po prostu zastraszona i teraz bardzo trudno będzie jej odzyskać dawną siebie. O ile to w ogóle będzie możliwe.
       Kiedy była już przy wejściu do klatki poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Bała się, że to Isco. Nie pomyliła się. Piłkarz jednym, zdecydowanym ruchem odwrócił ją w swoją stronę. Nie protestowała, nie miała na to siły. Chciała jak najszybciej znaleźć się w wannie, wypełnionej wodą z zapachowym płynem, najlepiej różanym oraz pianą. Otworzyła oczy i pozwoliła, żeby piłkarz w nie zajrzał. Były już całe czerwone, piekły ją niemiłosiernie. Piłkarza na początku przeraziło to, co zobaczył, ale po chwili opanował się. Otarł kciukami jej policzki. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po prostu czuł taką potrzebę.
- Nie płacz. – powiedział uspokajająco i przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie protestowała, tyko mocno się w niego wtuliła. Trwali tak chwilę, aż w końcu odsunął ją od siebie na niewielką odległość. – Teraz wiem, gdzie mam po ciebie wieczorem podjechać. – zaśmiał się, żeby choć trochę rozluźnić atmosferę. Niestety, średnio mu to wyszło, chociaż na ustach Sol pojawił się delikatny uśmiech, w podzięce za starania piłkarza.
- Isco, ja już pójdę. – oznajmiła po chwili ciszy.
      Mężczyzna zrozumiał aluzję i po woli odsunął się od dziewczyny. Wiedział, że musi uważać na wszystko, co robi w ich relacji, bo ona jest nieprzewidywalna,  a już szczególnie po ostatniej sytuacji między nimi. Nie wiedział, jak szatynka, ale on nie żałował. Nawet wręcz przeciwnie. Ciszył się, że w końcu mógł skosztować jej słodkich ust.
- Będę o siedemnastej. – oznajmił, cmoknął ją niepewnie w policzek, odwrócił się i poszedł przed siebie.
      Minęło kilka sekund, zanim Soledad zdołała się poruszyć, a pierwszym gestem z jej strony było odruchowe, delikatne dotknięcie policzka palcami. Uśmiechnęła się do siebie. Dotyk warg piłkarza na jej czułej skórze był niesamowicie przyjemny. Jednak jeszcze wspanialsza okazała się euforia, jaką dziewiętnastolatka czuła w sobie. Każda komórka jej ciała wręcz tryskała radością. Ledwo powstrzymała w sobie okrzyk radości i uczucie, które nakazywało jej skakać, jak najwyżej tylko potrafi.
     Pokręciła głową, żeby się opanować. Musi poćwiczyć panowanie nad swoimi emocjami przed dzisiejszym wieczorem. Jeszcze rzuci mu się na szyję i zrobi z siebie kompletną diodkę. Nie mogła sobie na to pozwolić. Otworzyła drzwi do klatki i weszła do windy. Wsadziła kluczyk do zamka i zamarła, kiedy zobaczyła kontem oka, kto stoi na schodach. Natychmiast się odwróciła i zaczęła przerażona obserwować sylwetkę jej byłego partnera.
- Witaj ponownie, Soledad. – powiedział mężczyzna, uśmiechając się tryumfująco, kiedy zobaczył wyraz twarzy byłej dziewczyny. Nie zaprzeczy, właśnie takiej reakcji się po niej spodziewał. – Przyszedłem ci tylko pogratulować. – mówił, cały czas przybliżając się do niej. – Piękna, nieznajoma dla całej Hiszpanii dziewczyna. Nikt nie wie w jaki sposób, ale zawładnęła sercem przystojnego piłkarza. – zakończył, kiedy znajdował się już tylko kilka kroków od przerażonej Sol. Wiedział, że później będą ją bolały wszystkie słowa, które teraz usłyszy, ale właśnie o to mu chodziło. – Dziękuję, że tak szybko chcesz sprawić mu cierpienie. – powiedział jeszcze pod nosem, po czym wszedł do windy, zostawiając zdezorientowaną zupełnie samą.
     Szatynka nawet nie zauważyła, kiedy do oczu napłynęły jej nowe łzy. Oparła się o zimną ścianę i zsunęła po niej powoli. Ukryła twarz w kolanach, które podciągnęła do góry, oplatając rękami. Prawda jest tak cholernie bolesna. Nie chciała robić żadnego świństwa Isco, ale jej brat. Jeżeli teraz zrezygnuje, to on zginie. Poczuła się niesamowicie rozdarta. Dwie osoby, które prawdziwie pokochała są w niesamowitym niebezpieczeństwie, a do tego jedna z nich będzie cierpieć. I to właśnie z jej powodu. Nic nie męczy jej tak bardzo, jak świadomość tego, co właśnie robi.
      Po kilku minutach podniosła się, ocierając policzki. Otworzyła drzwi do mieszkania i weszła do niego, uprzednio zamykając je z powrotem na kluczyk. Bała się. Tak strasznie obawiała się tego, że Krystian znów tutaj powróci i nie skończy się tylko na słowach. Brzydziła się każdym jego calem, nawet samą świadomością, że przebywa w jednym pomieszczeniu wraz  nim. Ostatnim, czego teraz potrzebowała była świadomość, że on osobiście obserwuje jej postępy. Jeżeli popełni chociaż jeden błąd, noga potknie jej się tylko jedyny raz, to gangster dowie się, że zakochała się w obiekcie jego zemsty. Podejrzewa, że wtedy zniszczyłby ją z ogromną przyjemnością.
     Zdjęła czapkę i rzuciła ją na łóżko w swoim pokoju. Musi jak najszybciej znaleźć się w wannie, bo nerwy ją wykończą. Zdjęła ubrania, pozostając tylko w bieliźnie. Nie przeszkadzało jej to, że wszystkie okna są odsłonięte i może ją ktoś obaczyć. Nie wstydziła się swojego ciała. Rozpuściła włosy, które kaskadami spłynęły jej po ramionach oraz plecach, częściowo zakrywając dekolt i sięgając aż do pasa. Podeszła do szafki z bielizną, wyciągając z niej czysty, świeży, czarny, koronkowy zestaw. Popatrzyła odruchowo na zegarek, zdobiący komodę. Do siedemnastej miała jeszcze dwie godziny. Powinna zdążyć, chociaż zważając na to, ile będzie wybierać odpowiedni strój, to można zacząć polemizować na ten temat.
     Weszła do łazienki i ustawiła kurki tak, żeby woda wypełniająca wannę była w miarę gorąca. Wsypała sól do kąpieli, nalała różanego płynu i zamieszała ręką, żeby powstała piana na powierzchni. Zaciągnęła się zapachem, który mile drażnił jej drogi oddechowe. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym zdjęła resztę materiału, który okrywał jej ciało. Weszła po woli do wanny, pozwalając skórze przystosować się do temperatury wody. Poczuła przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym jej ciele. Jednak było zupełnie inne, niż to, które w jej wnętrzu powodował dotyk piłkarza. Przymknęła powieki, przygarniając trochę piany do siebie. W takiej pozycji trwała tylko niedługi moment, ponieważ była pewne, że sen szybko by do niej przyszedł, a przecież nie mogła się spóźnić na spotkanie. Otworzyła oczy z cichym westchnieniem, wydobywającym się z gardła. Czuła, że woda zmywa z niej wszystkie troski, niepewności i ból, jaki powoduje życie.
     Sięgnęła po odżywkę do włosów, po czym rozprowadziła ją starannie po całej ich powierzchni. Kiedy już skończyła, postanowiła nie spłukiwać od razu głowy, żeby specyfik zdążył dobrze zadziałać. Wzięła się za mycie ciała płynem do kąpieli, oczywiście o zapachu róż. Kochała go, bo przypominał jej ogródek babci na wiosnę.
    Po godzinie wypuszczała już wodę z wanny i wycierała się ręcznikiem, jeden zawiązując na włosach, z których obicie spływała jeszcze pachnąca woda. Założyła wcześniej przygotowaną bieliznę i nasmarowała fiołkowym olejkiem do ciała. Przeszła dość szybkim krokiem do pokoju, poruszając się z gracją, na palcach. Kiedy stanęła przed otwartą szafą nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Jej twarz przyozdobił grymas niezadowolenia, po czym zaczęła przerzucać coraz to nowsze i starsze kreacje. Jedne były za krótkie, inne wręcz przeciwnie – zbyt długie. Ze wszystkimi było coś nie tak.
    W końcu wyjęła z szafy czarną, prostą sukienkę na grubych ramiączkach i bez dekoltu z paskiem, oplatającym talię. Do tego dobrała jeszcze wysokie lakierki z łezką w kolorze jasnokremowym oraz kapelusz w kolorze ubrania. Jeżeli chodzi o biżuterię, to postawiła na srebrne serduszko, którego łańcuszek sięgał aż do jej piersi, pierścionek oraz bransoletkę z tego samego materiału, co naszyjnik, a do tego kolczyki z odrobiną złota. Przy makijażu również zbyt wiele nie chciała wymyślać. Posmarowała twarz podkładem, usta pokryła czerwoną szminką, na oczy nałożyła jedynie kredkę, tusz do rzęs oraz cienie w neutralnych kolorach. Włosy zostawiła rozpuszczone, tylko zakręciła końcówki, tworząc tym duże loki. <KLIK>
     Kiedy już wszystko skończyła, stanęła przed dużym lustrem w swojej łazience. Popatrzyła krytycznie na to, jak wygląda. Warknęła do siebie, unosząc oczy teatralnie ku niebiosom. Nie podobało jej się nic! Począwszy od tej badziewnej sukience, poprzez zbyt wysokie buty, a na makijażu skończywszy. Już chciała iść do szafy, ale usłyszała dzwonek do drzwi. Zaklęła szpetnie pod nosem, jednak przybrała uśmiech i udała się w kierunku wejścia do mieszkania.
       Długo zastanawiał się nad tym, co ma założyć i gdzie zabrać szatynkę. Postawił w we wszystkim na klasykę. Stał, więc teraz przed lustrem w czarnym, przygotowanym specjalnie dla niego garniturze, białej koszuli i usiłował zawiązać krawat. Niestety, ale z marnym skutkiem. Zrezygnowany udał się otworzyć drzwi, do których ktoś od kilku minut usilnie próbował się dobić. Oczywiście w progu przywitał go nie kto inny, jak sam Fabio Coentrao.
- Jeżeli umiesz wiązać krawaty, to wchodź. – mruknął pod nosem. – A jak nie, to wypad. – dodał od razu, kiedy zobaczył kpiący uśmieszek na twarzy znajomego.
- Daj mi to. – opowiedział wesoło piłkarz i wziął w dłonie rzecz, z którą przed chwil męczył się Isco po czym jednym sprawnym ruchem ją zawiązał. – Nie musisz mi dziękować. – dopowiedział, kiedy nic nie usłyszał.
- Dzięki. – burknął Francisco i zamknął piętą drzwi przed twarzą zdezorientowanego Fabio. Nie miał teraz czasu, żeby z kimś rozmawiać.
     Dwadzieścia minut później stał oparty o maskę swojego sportowego samochodu przed klatką dziewczyny. Zastanawiał się, co może jeszcze zrobić. Oczywiście kwiaty leżą na tylnym siedzeniu. Tak swoją drogą jeszcze nigdy nie kupił aż tak wielkiego bukietu, nawet dla swojej mamy. Przeleciał wzrokiem po wszystkich piętrach. Nawet nie wie, na którym ona mieszka. Westchnął zrezygnowany. Wyjął kwiatki z samochodu i wszedł do klatki. Z wielkim uśmiechem na ustach powędrował w kierunku stróża, który znał adresy wszystkich. Na początku miał opory, co do wyjawieniu mu tego jednego, konkretnego, ale w końcu uległ.
     Francisco zapukał niepewnie w drzwi. Na początku nie było żadnej reakcji. Zaczęły mu się trząść. A co jeśli zrezygnowała i on teraz wyjdzie na kompletnego kretyna z wielkim bukietem kwiatów, który nie zmieści się do żadnego śmietnika w Madrycie? Odetchnął głęboko dla uspokojenia i tym razem nacisnął na dzwonek. Po chwili ukazał mu się najpiękniejszy obrazek, jaki kiedykolwiek dane mu było zobaczyć.
- Witaj, Francisco. – powiedziała Soledad, po kilku sekundach milczenia, jakie zapanowało pomiędzy nimi. W pełni zadowoliła ją reakcja piłkarza. – Może w końcu się odezwiesz. – dodała, wywracając oczami, kiedy żadne słowo nie padło z ust mężczyzny, stojącego przed nią.
- Wyglądasz oszałamiająco. – powiedział, jąkając się po każdym słowie. Zupełnie nic sensownego nie przychodziło mu teraz do głowy.
    Po sekundzie jakby dotarła do niego świadomość, że wygląda idiotycznie gapiąc się na szatynkę. Wyciągnął w jej kierunku dłoń z bukietem. Ta w odpowiedzi tylko się zaśmiała, odebrała kwiaty od Isco i powędrowała w kierunku kuchni, wcześniej zapraszając gestem dłoni gościa do środka. Znalazła największy wazon, jaki miała w domu, po czym napełniła go wodą oraz starannie wsadziła bukiet czarnych róż  do niego. Powędrowała do salonu, gdzie siedział Francisco i stanęła przed nim. Mężczyzna od razu podniósł na nią swój zamyślony wzrok.
- Możemy już iść. – poinformowała z uśmiechem.
      Wzięła ze sobą jedynie klucze, o których schowanie poprosiła swojego towarzysza. Po chwili znaleźli się już w jego samochodzie. Sol usiadła po stronie pasażera i zaczęła przeglądać płyty z muzyką. Piłkarz, który zajął już miejsce kierowcy, nic nie powiedział, tylko pokręcił z uśmiechem i niedowierzaniem głową. Nie miał nic przeciwko temu, ale nie za bardzo przyzwyczaił się do dziewczyn, które tak otwarcie zachowywały się w stosunku do niego. Już samo to fascynowało go w ej, na pozór, drobnej i bezbronnej istocie.
- Ty nigdy nie rezygnujesz z nakrycia głowy? – zapytał pół żartem, żeby przerwać ciszę, jaka zapanowała między nimi. Dziewczyna na początku nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się, patrząc przed siebie.
- Bardzo lubię nakrycia głowy. – powiedziała po kilku sekundach zastanawiania się.
      Od tego momentu rozmowa zaczęła im się jakoś sama kleić. Najpierw rozmawiali o pogodzie, później przerzucili się na temat przeniesienia Isco do Madrytu i cały czas znajdowali coraz to nowe, interesujące rzeczy, o których miło im się gawędziło. Jednak w końcu dotarli na miejsce. Soledad była pod niesamowitym wrażeniem, kiedy zobaczyła ogromną, przeszkloną restaurację. Zaczęła obserwować każdy, nawet najmniejszy jej skrawek. Zza ogromnych okien można było dostrzec wiele znanych osobistości. Aktorów, biznesmenów, właścicieli większych lub mniejszych firm … Sama śmietanka towarzyska Madrytu. Odwróciła się do Isco i popatrzyła na niego przerażona. Co ona tam ma robić? Na pierwszy rzut oka będzie się wyróżniać pomiędzy tymi wszystkimi „ideałami operacji plastycznych”. Piłkarz, jakby odczytując, o co chodzi dziewczynie, zaśmiał się i wziął ją pod rękę, po czym poprowadził w kierunku wejścia.
- Rezerwacja na nazwisko Francisco Alarcón Suarez. – powiedział do siwego mężczyzny, stojącego za ladą z milionem przeróżnych papierów. Ten uśmiechnął się do niego delikatnie i podał numerek stolika, którego dotyczy rezerwacja.
     Francisco złapał dziewczynę za rękę i powędrował we wskazanym kierunku. Wiedział, że kiedy tylko usiądą na wygodnych krzesłach zacznie się całe kazanie na temat tego, że nie powinien przyprowadzać jej do tak prestiżowego miejsca, jak El Club Allard. Niczym jednak się nie przejmował. Postanowił, że poczeka aż szatynka się wygada i dopiero wtedy zacznie podawać swoje argumenty, które pewnie zwyciężą.
- Każda inna na twoim miejscu cieszyłaby się, że może przebywać wśród największych, madryckich szych. – powiedział, uśmiechając się zadziornie.
      Soledad zamarła z rękami podniesionymi lekko do góry, otwartymi ustami i wzrokiem, który najprawdopodobniej miał zabić osobnika, siedzącego przed nią. Musiała zamknąć oczy i po woli policzyć do dziesięciu, żeby się uspokoić. Wzięła głęboki oddech, żeby po chwili wypuścić powietrze ze świstem. Otworzyła oczy i zaczęła zastanawiać się, czym może dopiec uśmiechniętemu Hiszpanowi.
- Ja nie jestem „każda inna”. – odpowiedziała, robiąc charakterystyczny gest palcami w powietrzu przy ostatnich dwóch słowach.
        Isco pokręcił z niedowierzaniem głową. Na jedno jego stwierdzenie ona zawsze miała multum innych. Ale chyba właśnie to mu się w niej najbardziej podobało. Miał już dość tych wszystkich panienek, które byłby na każde jedno skinienie jego palca. Chciał walczyć o dominację w związku i w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że przy tej dziewczynie miałby tę atrakcję zapewnioną. Ona na pewno nie pozwoliłaby mu samemu podejmować decyzji, a już na pewno tych, które dotyczą jej samej. Popatrzył w jej usatysfakcjonowane tym, że zdołała mu odpyskować, tęczówki. Były takie piękne. Zdecydowanie mógłby spoglądać w nie codziennie.
- Skoro kwestia miejsca jest już obgadana, to może teraz powiesz, co zamawiasz? – zapytał, otwierając kartę dań. Zdziwił się, kiedy szatynka w cale nie zareagowała. – Coś się stało? – mówiąc to, podniósł jedną brew do góry, wyrażając, jak bardzo jest zdziwiony jej reakcją, a raczej brakiem takowej.
- Nie stać mnie, żeby jeść w takich restauracjach. – odpowiedziała, odwracając wzrok w kierunku szyby.
     Zdawała sobie sprawę z tego, jakie kłamstwo przed sekundą palnęła, ale nie mogła mu powiedzieć prawdy. Musiała grać zwykłą dziewczynę, którą ledwo stać na spłatę rachunków za mieszkanie. Poczuła lekkie kopnięcie pod stołem. Popatrzyła zdenerwowana na piłkarza, który uśmiechał się niewinnie.
- Bolało. – mruknęła urażona pod nosem.
- Jakoś musiałem zwrócić na siebie twoją uwagę. – odpowiedział, podnosząc ręce w obronnym geście. – Ponawiam pytanie. Co chciałabyś zjeść?
- Ponawiam odpowiedź. Nie stać mnie na jedzenie w takich restauracjach. – odwarknęła. Mężczyzna westchnął zrezygnowany, po czym zagłębił się w lekturę menu.
      Soledad zaczęła zastanawiać się, co on tak właściwie knuje. Była w stu procentach pewna, że nie odpuścił tak łatwo i teraz w jego głowie układa się jakiś nikczemny plan. Jej rozmyślanie przerwał kelner, który przyszedł, aby odebrać zamówienie. Oczywiście był to dosyć wysoki mężczyzna, blondyn z żelem na głowie, ubrany w odświętny garnitur i z białą ścierką, przewieszoną przez ramię.
- Poproszę dwa razy numer szesnaście, a do tego lampkę czerwonego wina i wodę niegazowaną. – powiedział Isco. Soledad zmierzyła go wzrokiem. – Nie martw się, nie otruję cie. – zaśmiał się piłkarz, kiedy zobaczył, jak dziewczyna uważnie lustruje go spojrzeniem.
- Tak właściwie, to co ty zamówiłeś? – zapytała zainteresowana tym, co za chwilę poda jej kelner. Francisco w odpowiedzi uśmiechnął się tylko słodko i udał, że zamyka usta na niewidzialny kluczyk, który zaraz potem rzuca za siebie. Sol fuknęła urażona.
- Jak masz na imię? – zadał pytanie ni z tego, ni z owego. Soledad na początku była zdziwiona, ale po sekundzie dotarło do niej, że on dalej nie wie, jak się nazywa. Zrobiła dokładnie to samo, co on przed chwilą, tylko z kilkukrotnie większym, wrednym uśmiechem. Mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową.
      Niedługo później kelner podał im zamówione danie. Na początku szatynka nie była zbytnio przekonana, co do jedzenia krewetek, ale w końcu dała się przekonać do pierwszego kęsu.  Później szło jej już coraz bardziej z górki, ponieważ przekonała się, że jedzenie „robali”, jak to ona ujęła, nie jest wcale takie złe. Rozmowa kleiła im się sama. Cały czas śmiali się i nie zważali na karcące spojrzenia innych gości. Postanowili, że po prostu będą się ze sobą dobrze bawić i nikt nie ma prawa im w tym przeszkodzić.
      Mimo tego, jak zachowywała się cały wieczór Soledad, w środku czuła się niemalże, jak tykająca bomba zegarowa stworzona z uczuć. Z jednej strony była najszczęśliwszą osobą na świecie. Mogła przebywać i bardzo dobrze bawić się w towarzystwie pierwszego mężczyzny, którego pokochała. Mało tego! Francisco nie wstydził się pokazać z nią w tak prestiżowym miejscu, jak El Club Allard. Zdawała sobie sprawę, że jutro po raz kolejny zobaczy swoją twarz na okładce nie jednego brukowca. Najprawdopodobniej pismaki znów rozpiszą się na temat jej wyglądu i tego, co razem robili. Jak dla niej ta noc mogłaby się nigdy nie skończyć.
     Niestety, z drugiej strony chciała po prostu umrzeć. Dobrze wiedziała, że Isco zaczyna na niej zależeć. Normalnie cieszyłaby się, jak głupia, ale w sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdowała, chciało jej się płakać. Wiedziała, jaką krzywdę mu wyrządza samym faktem, że pojawiła się w jego życiu, jednak już nic nie mogła zrobić. Musiała ciągnąć to dalej. Gdyby nie jej brat, który cały czas był zagrożony, już dawno skończyłaby tą pieprzoną grę.
       Stali już na zewnątrz. Soledad odwróciła się tyłem do piłkarza i zaczęła szarpać z klamką od samochodu, po stronie pasażera. Ten wredny pasożyt nie dał jej  nawet zobaczyć pieprzonego rachunku! Gdyby nie fakt, że w takich miejscach wymaga się od ludzi kultury, już dawno paradowałby z miską sałatki na głowie i śnieżnobiałą koszulą, zaplamioną na czerwono przez półsłodkie wino, jakie znajdowało się w jej lampce.
- No już się tak nie bocz. – wyszeptał jej do ucha, kładąc ręce na biodrach dziewczyny.
      Soledad poczuła ciepło, rozchodzące się po jej wnętrzu, ale ze wszystkich sił starała się to ukryć. On zdecydowanie musi zobaczyć, że z nią nie ma tak łatwo, jakby mogło się wdawać. Poczuła, jak Isco kiwa z niedowierzaniem głową. Dobrze wiedziała, że działa mu na nerwy w tym momencie, ale on jej również! I zamierzała mu to otwarcie pokazać. Jednak nie trwało to długo, ponieważ została w brutalny sposób odwrócona do piłkarza przodem. Niemalże od razu zatopiła się w jego tęczówkach, które świeciły niebezpiecznym blaskiem.
- Czy ty możesz chociaż raz, od początku do końca, pozwolić, żebym to ja o wszystkim zdecydował?- zapytał. Soledad już chciała odpowiedzieć, ale nie zdążyła, ponieważ Isco wpił się zachłannie w jej wargi.
      Na początku zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. Otworzyła szeroko oczy, które wpatrywały się prosto w tęczówki Francisco. Kiedy tylko poczuła na swoich biodrach rozgrzane dłoni piłkarza cała świadomość do niej wróciła. Od razu uchyliła lekko wargi, aby pozwolić mu na wtargnięcie do wnętrza jej ust. Po woli podniosła ramiona tak, że dłonie spoczywały na jego klatce piersiowej. Pozwoliła powiekom opaść w dół, aby mogła odczuć jeszcze więcej przyjemności, jaką obdarzał ją Isco. Z chęcią angażowała się w pocałunek. Jak dla niej w tym momencie mógł nastąpić koniec świata, a i tak nie zauważyłaby tego. Nic, co znajdowało się dookoła nich nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Dziennikarze, którzy najprawdopodobniej czyhali w krzakach, ludzie przechodzący obok nich, szminka, która najprawdopodobniej znajduje się teraz również na twarzy mężczyzny, ani rzeczywistość, do której za chwilę będą musieli wrócić.
       Stało się to w dość brutalny sposób. Jakiś nierozgarnięty dziennikarzyna podbiegł do nich i zaczął wymachiwać aparatem na wszystkie strony prosząc, żeby nie przestawali jeszcze przez chwilę, bo musi zrobić lepsze ujęcia. Soledad zaczęła chichotać w ramię piłkarza, a on sam nie wydawał się ani trochę rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Pojedźmy do mnie. – wymruczał jej do ucha. Niezdolna do niczego innego, przez śmiech, jaki ją opanował, Sol, tylko przytaknęła głową.
      Piętnaście minut później znaleźli się już pod domem piłkarza. Soledad musiała przyznać, że rezydencja wywarła na niej całkiem spore wrażenie. No, ale w końcu czego można było się spodziewać, jeśli ktoś zarabia tyle, co Francisco? Na posesję wjechali przez dużą, rozsuwaną bramę. Działkę dookoła otaczał wysoki, zielony żywopłot. Ściany z zewnątrz miały oliwkowy kolor. Wysiadła z samochodu i zaczęła rozglądać się dookoła. Jednak nie trwało to długo i prawie nic nie udało jej się zobaczyć, ponieważ już po chwili czuła gorące usta Hiszpana na swoich. Zapowiadała się gorąca noc.
~*~
Dodaję, pozdrawiam serdecznie,
Nevada.

2 komentarze:

  1. Nadrobiłam!
    Dodajesz strasznie długie rozdziały, co bardzo lubię :3
    Były chłopak-gangster - najgorsze co może spotkać główną bohaterkę :(
    Biedna Sol, musi tak zranić Isco :(
    I w dodatku się zakochali w sobie, oh :(
    Te charaktery, hmmm :3
    Ojj, ta noc może zrobić tylko jeszcze gorzej... :(
    Czekam na kolejny ♥ Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio zaczęłam czytać tego bloga i jestem pod olbrzymim wrażeniem. Jest genialny! Szkoda, że od dawna nic nie pisałaś :( Bardzo mnie wciągnęła ta historia i smutno mi że prawdopodobnie nie poznam jej zakończenia. Mimo wszystko wciąż będe czekała :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń