Rozdział
Trzeci: „Oddziaływanie człowieka na człowieka – randka”
~*~
Soledad obudziła się o siódmej rano.
Omiotła pomieszczenie leniwym spojrzeniem. Świadomość wróciła do niej po
chwili. Karina wyleciała wczoraj z powrotem do Polski, tłumacząc się, że musi
skończyć studia i dopiero wtedy zamieszka na stałe w Hiszpanii z Sol. Szatynka
nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się, starając się, żeby wyszło jak
najbardziej szczerze. Dalej jej nie powiedziała, co musi zrobić i jakie będą
skutki, jeśli zrezygnuje.
Przeciągnęła się, odrzucając smętne myśli.
Wstała spod kołdry i poszła prosto do szafy. Wyjęła z niej krótkie, dżinsowe
spodenki, biały top z napisem i czapkę. Poszła do kuchni, a po dłuższych
oględzinach lodówki stwierdziła, że nie ma nic do jedzenia. Zrezygnowana udała
się do przedpokoju i założyła sportowe buty na koturnie. Wyszła za drzwi,
zamknęła je na klucz i zeszła szybko po schodach. Kiedy była już na polu
założyła okulary. Słońce postanowiło powrócić do Madrytu.
Szatynka już miała udać się w stronę
sklepu spożywczego, ale w ostatnim momencie zawróciła, postanawiając udać się
do lodziarni. Dawno nie jadła niczego, co lubiła i tak jakoś w tym momencie
naszła ją ochota. Kupiła duży świderek i usiadła na ławce, która znajdowała się
pod drzewami.
Zaczęła obserwować wszystko, co działo się
dookoła. Małe dzieci, zakochane pary, przyjaciół, aż w końcu w oczy rzuciło jej
się starsze małżeństwo. Oboje siwi, pomarszczeni na twarzy i dłoniach, szli pod
rękę, przytulając się do siebie. Starszy pan niósł w ręce siatkę z owocami, co
chwilę opowiadając, zapewne, jakieś kawały, od których twarze obojgu zdobiły
szerokie uśmiechy. Soledad przyszło na myśl, że również chciałaby mieć kogoś
takiego, z kim mogłaby spędzić resztę życia.
Odwróciła wzrok od staruszków, nie mogąc
znieść myśli, że w najbliższej przyszłości skrzywdzi pierwszą osobę, którą
naprawdę pokochała. Skąd wiedziała, że to nie zauroczenie, jak w przypadku
Krystiana? Czuła to gdzieś w środku, w sercu. Już kiedy po raz pierwszy
zobaczyła piłkarza wydał jej się wyjątkowy, a każde kolejne spotkanie z nim
coraz bardziej ją w tym utwierdzało. Gdy wtedy, na parkingu, pocałowali się
czuła, jakby wszystkie pozytywne emocje
skumulowały się w niej i wybuchły, niczym fontanna. Zacisnęła powieki, hamując tym
samym łzy, napływające jej do oczu. Nie mogła płakać. Jej smętne przemyślenia
przerwał ktoś, kto zasłonił jej oczy.
- Cześć,
dziewczyno, której nie znam imienia. – dobiegł ją seksowny głos mężczyzny, o
którym jeszcze kilka sekund wcześniej myślała. Zaciągnęła się powietrzem,
pomieszanym z jego perfumami.
To zdecydowanie mój ulubiony, od jakiegoś czasu,
zapach.
- Dzień dobry,
Francisco. – odpowiedziała, starając się, żeby jej głos nie drżał. Ostatnim,
czego w tym momencie potrzebowała, to chwila słabości. Niestety, piłkarz
zauważył sztuczny uśmiech. Dotknął dwoma palcami podbródka dziewczyny i
przekręcił jej twarz w swoją stronę. Na policzku dziewczyny pojawiła się jedna,
samotna łza.
- Czemu
płaczesz? – zapytał bez zbędnych ceregieli. – Nie zaprzeczaj. – dodał, kiedy
już otwierała usta. Zawahała się, ale nic nie powiedziała. Chciała odwrócić głowę,
ale uniemożliwiły jej to palce na podbródku. Poczuła jeszcze tylko, jak
mężczyzna ściąga jej delikatnie z twarzy okulary.
- Do
zobaczenia wieczorem. – mruknęła dziewczyna i podniosła się z ławki.
Zostawiła zdezorientowanego Isco. Nie
hamowała już słonej wody, która moczyła jej blade policzki. Jak widać jest
bardzo słabym człowiekiem, któremu nie potrzeba zbyt dużo do płaczu. A może to
po prostu te ostatnie lata tak ją zmieniły. Na każdym kroku miała tylko ładnie
wyglądać, a jeśli wtrąciła swoje zdanie, to później spotykała ją kara,
najczęściej w postaci siarczystego policzka. Była po prostu zastraszona i teraz
bardzo trudno będzie jej odzyskać dawną siebie. O ile to w ogóle będzie
możliwe.
Kiedy była już przy wejściu do klatki
poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Bała się, że to Isco. Nie pomyliła się.
Piłkarz jednym, zdecydowanym ruchem odwrócił ją w swoją stronę. Nie
protestowała, nie miała na to siły. Chciała jak najszybciej znaleźć się w
wannie, wypełnionej wodą z zapachowym płynem, najlepiej różanym oraz pianą. Otworzyła
oczy i pozwoliła, żeby piłkarz w nie zajrzał. Były już całe czerwone, piekły ją
niemiłosiernie. Piłkarza na początku przeraziło to, co zobaczył, ale po chwili
opanował się. Otarł kciukami jej policzki. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po
prostu czuł taką potrzebę.
- Nie
płacz. – powiedział uspokajająco i przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie
protestowała, tyko mocno się w niego wtuliła. Trwali tak chwilę, aż w końcu
odsunął ją od siebie na niewielką odległość. – Teraz wiem, gdzie mam po ciebie
wieczorem podjechać. – zaśmiał się, żeby choć trochę rozluźnić atmosferę.
Niestety, średnio mu to wyszło, chociaż na ustach Sol pojawił się delikatny
uśmiech, w podzięce za starania piłkarza.
- Isco, ja
już pójdę. – oznajmiła po chwili ciszy.
Mężczyzna zrozumiał aluzję i po woli
odsunął się od dziewczyny. Wiedział, że musi uważać na wszystko, co robi w ich
relacji, bo ona jest nieprzewidywalna, a
już szczególnie po ostatniej sytuacji między nimi. Nie wiedział, jak szatynka,
ale on nie żałował. Nawet wręcz przeciwnie. Ciszył się, że w końcu mógł
skosztować jej słodkich ust.
- Będę o
siedemnastej. – oznajmił, cmoknął ją niepewnie w policzek, odwrócił się i
poszedł przed siebie.
Minęło kilka sekund, zanim Soledad
zdołała się poruszyć, a pierwszym gestem z jej strony było odruchowe, delikatne
dotknięcie policzka palcami. Uśmiechnęła się do siebie. Dotyk warg piłkarza na
jej czułej skórze był niesamowicie przyjemny. Jednak jeszcze wspanialsza
okazała się euforia, jaką dziewiętnastolatka czuła w sobie. Każda komórka jej
ciała wręcz tryskała radością. Ledwo powstrzymała w sobie okrzyk radości i
uczucie, które nakazywało jej skakać, jak najwyżej tylko potrafi.
Pokręciła głową, żeby się opanować. Musi
poćwiczyć panowanie nad swoimi emocjami przed dzisiejszym wieczorem. Jeszcze
rzuci mu się na szyję i zrobi z siebie kompletną diodkę. Nie mogła sobie na to
pozwolić. Otworzyła drzwi do klatki i weszła do windy. Wsadziła kluczyk do
zamka i zamarła, kiedy zobaczyła kontem oka, kto stoi na schodach. Natychmiast
się odwróciła i zaczęła przerażona obserwować sylwetkę jej byłego partnera.
- Witaj
ponownie, Soledad. – powiedział mężczyzna, uśmiechając się tryumfująco, kiedy
zobaczył wyraz twarzy byłej dziewczyny. Nie zaprzeczy, właśnie takiej reakcji
się po niej spodziewał. – Przyszedłem ci tylko pogratulować. – mówił, cały czas
przybliżając się do niej. – Piękna, nieznajoma dla całej Hiszpanii dziewczyna.
Nikt nie wie w jaki sposób, ale zawładnęła sercem przystojnego piłkarza. –
zakończył, kiedy znajdował się już tylko kilka kroków od przerażonej Sol. Wiedział,
że później będą ją bolały wszystkie słowa, które teraz usłyszy, ale właśnie o
to mu chodziło. – Dziękuję, że tak szybko chcesz sprawić mu cierpienie. –
powiedział jeszcze pod nosem, po czym wszedł do windy, zostawiając
zdezorientowaną zupełnie samą.
Szatynka nawet nie zauważyła, kiedy do
oczu napłynęły jej nowe łzy. Oparła się o zimną ścianę i zsunęła po niej
powoli. Ukryła twarz w kolanach, które podciągnęła do góry, oplatając rękami.
Prawda jest tak cholernie bolesna. Nie chciała robić żadnego świństwa Isco, ale
jej brat. Jeżeli teraz zrezygnuje, to on zginie. Poczuła się niesamowicie
rozdarta. Dwie osoby, które prawdziwie pokochała są w niesamowitym
niebezpieczeństwie, a do tego jedna z nich będzie cierpieć. I to właśnie z jej
powodu. Nic nie męczy jej tak bardzo, jak świadomość tego, co właśnie robi.
Po kilku minutach podniosła się,
ocierając policzki. Otworzyła drzwi do mieszkania i weszła do niego, uprzednio
zamykając je z powrotem na kluczyk. Bała się. Tak strasznie obawiała się tego,
że Krystian znów tutaj powróci i nie skończy się tylko na słowach. Brzydziła
się każdym jego calem, nawet samą świadomością, że przebywa w jednym
pomieszczeniu wraz nim. Ostatnim, czego
teraz potrzebowała była świadomość, że on osobiście obserwuje jej postępy.
Jeżeli popełni chociaż jeden błąd, noga potknie jej się tylko jedyny raz, to
gangster dowie się, że zakochała się w obiekcie jego zemsty. Podejrzewa, że
wtedy zniszczyłby ją z ogromną przyjemnością.
Zdjęła czapkę i rzuciła ją na łóżko w
swoim pokoju. Musi jak najszybciej znaleźć się w wannie, bo nerwy ją wykończą. Zdjęła
ubrania, pozostając tylko w bieliźnie. Nie przeszkadzało jej to, że wszystkie
okna są odsłonięte i może ją ktoś obaczyć. Nie wstydziła się swojego ciała.
Rozpuściła włosy, które kaskadami spłynęły jej po ramionach oraz plecach,
częściowo zakrywając dekolt i sięgając aż do pasa. Podeszła do szafki z
bielizną, wyciągając z niej czysty, świeży, czarny, koronkowy zestaw.
Popatrzyła odruchowo na zegarek, zdobiący komodę. Do siedemnastej miała jeszcze
dwie godziny. Powinna zdążyć, chociaż zważając na to, ile będzie wybierać
odpowiedni strój, to można zacząć polemizować na ten temat.
Weszła do łazienki i ustawiła kurki tak,
żeby woda wypełniająca wannę była w miarę gorąca. Wsypała sól do kąpieli,
nalała różanego płynu i zamieszała ręką, żeby powstała piana na powierzchni.
Zaciągnęła się zapachem, który mile drażnił jej drogi oddechowe. Uśmiechnęła
się pod nosem, po czym zdjęła resztę materiału, który okrywał jej ciało. Weszła
po woli do wanny, pozwalając skórze przystosować się do temperatury wody.
Poczuła przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym jej ciele. Jednak było
zupełnie inne, niż to, które w jej wnętrzu powodował dotyk piłkarza. Przymknęła
powieki, przygarniając trochę piany do siebie. W takiej pozycji trwała tylko
niedługi moment, ponieważ była pewne, że sen szybko by do niej przyszedł, a
przecież nie mogła się spóźnić na spotkanie. Otworzyła oczy z cichym
westchnieniem, wydobywającym się z gardła. Czuła, że woda zmywa z niej
wszystkie troski, niepewności i ból, jaki powoduje życie.
Sięgnęła po odżywkę do włosów, po czym
rozprowadziła ją starannie po całej ich powierzchni. Kiedy już skończyła,
postanowiła nie spłukiwać od razu głowy, żeby specyfik zdążył dobrze zadziałać.
Wzięła się za mycie ciała płynem do kąpieli, oczywiście o zapachu róż. Kochała
go, bo przypominał jej ogródek babci na wiosnę.
Po godzinie wypuszczała już wodę z wanny i
wycierała się ręcznikiem, jeden zawiązując na włosach, z których obicie
spływała jeszcze pachnąca woda. Założyła wcześniej przygotowaną bieliznę i
nasmarowała fiołkowym olejkiem do ciała. Przeszła dość szybkim krokiem do
pokoju, poruszając się z gracją, na palcach. Kiedy stanęła przed otwartą szafą
nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Jej twarz przyozdobił grymas
niezadowolenia, po czym zaczęła przerzucać coraz to nowsze i starsze kreacje. Jedne
były za krótkie, inne wręcz przeciwnie – zbyt długie. Ze wszystkimi było coś
nie tak.
W końcu wyjęła z szafy czarną, prostą
sukienkę na grubych ramiączkach i bez dekoltu z paskiem, oplatającym talię. Do
tego dobrała jeszcze wysokie lakierki z łezką w kolorze jasnokremowym oraz
kapelusz w kolorze ubrania. Jeżeli chodzi o biżuterię, to postawiła na srebrne
serduszko, którego łańcuszek sięgał aż do jej piersi, pierścionek oraz
bransoletkę z tego samego materiału, co naszyjnik, a do tego kolczyki z odrobiną
złota. Przy makijażu również zbyt wiele nie chciała wymyślać. Posmarowała twarz
podkładem, usta pokryła czerwoną szminką, na oczy nałożyła jedynie kredkę, tusz
do rzęs oraz cienie w neutralnych kolorach. Włosy zostawiła rozpuszczone, tylko
zakręciła końcówki, tworząc tym duże loki. <KLIK>
Kiedy już wszystko skończyła, stanęła
przed dużym lustrem w swojej łazience. Popatrzyła krytycznie na to, jak
wygląda. Warknęła do siebie, unosząc oczy teatralnie ku niebiosom. Nie podobało
jej się nic! Począwszy od tej badziewnej sukience, poprzez zbyt wysokie buty, a
na makijażu skończywszy. Już chciała iść do szafy, ale usłyszała dzwonek do
drzwi. Zaklęła szpetnie pod nosem, jednak przybrała uśmiech i udała się w
kierunku wejścia do mieszkania.
Długo zastanawiał się nad tym, co ma
założyć i gdzie zabrać szatynkę. Postawił w we wszystkim na klasykę. Stał, więc
teraz przed lustrem w czarnym, przygotowanym specjalnie dla niego garniturze,
białej koszuli i usiłował zawiązać krawat. Niestety, ale z marnym skutkiem.
Zrezygnowany udał się otworzyć drzwi, do których ktoś od kilku minut usilnie
próbował się dobić. Oczywiście w progu przywitał go nie kto inny, jak sam Fabio
Coentrao.
- Jeżeli
umiesz wiązać krawaty, to wchodź. – mruknął pod nosem. – A jak nie, to wypad. –
dodał od razu, kiedy zobaczył kpiący uśmieszek na twarzy znajomego.
- Daj mi
to. – opowiedział wesoło piłkarz i wziął w dłonie rzecz, z którą przed chwil
męczył się Isco po czym jednym sprawnym ruchem ją zawiązał. – Nie musisz mi
dziękować. – dopowiedział, kiedy nic nie usłyszał.
- Dzięki.
– burknął Francisco i zamknął piętą drzwi przed twarzą zdezorientowanego Fabio.
Nie miał teraz czasu, żeby z kimś rozmawiać.
Dwadzieścia minut później stał oparty o
maskę swojego sportowego samochodu przed klatką dziewczyny. Zastanawiał się, co
może jeszcze zrobić. Oczywiście kwiaty leżą na tylnym siedzeniu. Tak swoją
drogą jeszcze nigdy nie kupił aż tak wielkiego bukietu, nawet dla swojej mamy.
Przeleciał wzrokiem po wszystkich piętrach. Nawet nie wie, na którym ona
mieszka. Westchnął zrezygnowany. Wyjął kwiatki z samochodu i wszedł do klatki.
Z wielkim uśmiechem na ustach powędrował w kierunku stróża, który znał adresy
wszystkich. Na początku miał opory, co do wyjawieniu mu tego jednego,
konkretnego, ale w końcu uległ.
Francisco zapukał niepewnie w drzwi. Na
początku nie było żadnej reakcji. Zaczęły mu się trząść. A co jeśli
zrezygnowała i on teraz wyjdzie na kompletnego kretyna z wielkim bukietem
kwiatów, który nie zmieści się do żadnego śmietnika w Madrycie? Odetchnął
głęboko dla uspokojenia i tym razem nacisnął na dzwonek. Po chwili ukazał mu
się najpiękniejszy obrazek, jaki kiedykolwiek dane mu było zobaczyć.
- Witaj,
Francisco. – powiedziała Soledad, po kilku sekundach milczenia, jakie
zapanowało pomiędzy nimi. W pełni zadowoliła ją reakcja piłkarza. – Może w
końcu się odezwiesz. – dodała, wywracając oczami, kiedy żadne słowo nie padło z
ust mężczyzny, stojącego przed nią.
-
Wyglądasz oszałamiająco. – powiedział, jąkając się po każdym słowie. Zupełnie
nic sensownego nie przychodziło mu teraz do głowy.
Po sekundzie jakby dotarła do niego
świadomość, że wygląda idiotycznie gapiąc się na szatynkę. Wyciągnął w jej
kierunku dłoń z bukietem. Ta w odpowiedzi tylko się zaśmiała, odebrała kwiaty
od Isco i powędrowała w kierunku kuchni, wcześniej zapraszając gestem dłoni
gościa do środka. Znalazła największy wazon, jaki miała w domu, po czym
napełniła go wodą oraz starannie wsadziła bukiet czarnych róż do niego. Powędrowała do salonu, gdzie
siedział Francisco i stanęła przed nim. Mężczyzna od razu podniósł na nią swój
zamyślony wzrok.
- Możemy
już iść. – poinformowała z uśmiechem.
Wzięła ze sobą jedynie klucze, o których
schowanie poprosiła swojego towarzysza. Po chwili znaleźli się już w jego
samochodzie. Sol usiadła po stronie pasażera i zaczęła przeglądać płyty z
muzyką. Piłkarz, który zajął już miejsce kierowcy, nic nie powiedział, tylko
pokręcił z uśmiechem i niedowierzaniem głową. Nie miał nic przeciwko temu, ale
nie za bardzo przyzwyczaił się do dziewczyn, które tak otwarcie zachowywały się
w stosunku do niego. Już samo to fascynowało go w ej, na pozór, drobnej i
bezbronnej istocie.
- Ty nigdy
nie rezygnujesz z nakrycia głowy? – zapytał pół żartem, żeby przerwać ciszę,
jaka zapanowała między nimi. Dziewczyna na początku nic nie odpowiedziała,
tylko uśmiechnęła się, patrząc przed siebie.
- Bardzo
lubię nakrycia głowy. – powiedziała po kilku sekundach zastanawiania się.
Od tego momentu rozmowa zaczęła im się
jakoś sama kleić. Najpierw rozmawiali o pogodzie, później przerzucili się na
temat przeniesienia Isco do Madrytu i cały czas znajdowali coraz to nowe,
interesujące rzeczy, o których miło im się gawędziło. Jednak w końcu dotarli na
miejsce. Soledad była pod niesamowitym wrażeniem, kiedy zobaczyła ogromną,
przeszkloną restaurację. Zaczęła obserwować każdy, nawet najmniejszy jej
skrawek. Zza ogromnych okien można było dostrzec wiele znanych osobistości.
Aktorów, biznesmenów, właścicieli większych lub mniejszych firm … Sama
śmietanka towarzyska Madrytu. Odwróciła się do Isco i popatrzyła na niego
przerażona. Co ona tam ma robić? Na pierwszy rzut oka będzie się wyróżniać
pomiędzy tymi wszystkimi „ideałami operacji plastycznych”. Piłkarz, jakby
odczytując, o co chodzi dziewczynie, zaśmiał się i wziął ją pod rękę, po czym
poprowadził w kierunku wejścia.
-
Rezerwacja na nazwisko Francisco Alarcón Suarez. – powiedział do siwego
mężczyzny, stojącego za ladą z milionem przeróżnych papierów. Ten uśmiechnął
się do niego delikatnie i podał numerek stolika, którego dotyczy rezerwacja.
Francisco złapał dziewczynę za rękę i
powędrował we wskazanym kierunku. Wiedział, że kiedy tylko usiądą na wygodnych
krzesłach zacznie się całe kazanie na temat tego, że nie powinien przyprowadzać
jej do tak prestiżowego miejsca, jak El Club Allard. Niczym jednak się nie
przejmował. Postanowił, że poczeka aż szatynka się wygada i dopiero wtedy
zacznie podawać swoje argumenty, które pewnie zwyciężą.
- Każda
inna na twoim miejscu cieszyłaby się, że może przebywać wśród największych,
madryckich szych. – powiedział, uśmiechając się zadziornie.
Soledad zamarła z rękami podniesionymi
lekko do góry, otwartymi ustami i wzrokiem, który najprawdopodobniej miał zabić
osobnika, siedzącego przed nią. Musiała zamknąć oczy i po woli policzyć do
dziesięciu, żeby się uspokoić. Wzięła głęboki oddech, żeby po chwili wypuścić
powietrze ze świstem. Otworzyła oczy i zaczęła zastanawiać się, czym może
dopiec uśmiechniętemu Hiszpanowi.
- Ja nie
jestem „każda inna”. – odpowiedziała, robiąc charakterystyczny gest palcami w
powietrzu przy ostatnich dwóch słowach.
Isco pokręcił z niedowierzaniem głową.
Na jedno jego stwierdzenie ona zawsze miała multum innych. Ale chyba właśnie to
mu się w niej najbardziej podobało. Miał już dość tych wszystkich panienek,
które byłby na każde jedno skinienie jego palca. Chciał walczyć o dominację w
związku i w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że przy tej dziewczynie miałby tę
atrakcję zapewnioną. Ona na pewno nie pozwoliłaby mu samemu podejmować decyzji,
a już na pewno tych, które dotyczą jej samej. Popatrzył w jej usatysfakcjonowane
tym, że zdołała mu odpyskować, tęczówki. Były takie piękne. Zdecydowanie mógłby
spoglądać w nie codziennie.
- Skoro
kwestia miejsca jest już obgadana, to może teraz powiesz, co zamawiasz? –
zapytał, otwierając kartę dań. Zdziwił się, kiedy szatynka w cale nie
zareagowała. – Coś się stało? – mówiąc to, podniósł jedną brew do góry,
wyrażając, jak bardzo jest zdziwiony jej reakcją, a raczej brakiem takowej.
- Nie stać
mnie, żeby jeść w takich restauracjach. – odpowiedziała, odwracając wzrok w
kierunku szyby.
Zdawała sobie sprawę z tego, jakie
kłamstwo przed sekundą palnęła, ale nie mogła mu powiedzieć prawdy. Musiała
grać zwykłą dziewczynę, którą ledwo stać na spłatę rachunków za mieszkanie.
Poczuła lekkie kopnięcie pod stołem. Popatrzyła zdenerwowana na piłkarza, który
uśmiechał się niewinnie.
- Bolało.
– mruknęła urażona pod nosem.
- Jakoś
musiałem zwrócić na siebie twoją uwagę. – odpowiedział, podnosząc ręce w
obronnym geście. – Ponawiam pytanie. Co chciałabyś zjeść?
- Ponawiam
odpowiedź. Nie stać mnie na jedzenie w takich restauracjach. – odwarknęła.
Mężczyzna westchnął zrezygnowany, po czym zagłębił się w lekturę menu.
Soledad zaczęła zastanawiać się, co on
tak właściwie knuje. Była w stu procentach pewna, że nie odpuścił tak łatwo i
teraz w jego głowie układa się jakiś nikczemny plan. Jej rozmyślanie przerwał
kelner, który przyszedł, aby odebrać zamówienie. Oczywiście był to dosyć wysoki
mężczyzna, blondyn z żelem na głowie, ubrany w odświętny garnitur i z białą
ścierką, przewieszoną przez ramię.
- Poproszę
dwa razy numer szesnaście, a do tego lampkę czerwonego wina i wodę niegazowaną.
– powiedział Isco. Soledad zmierzyła go wzrokiem. – Nie martw się, nie otruję
cie. – zaśmiał się piłkarz, kiedy zobaczył, jak dziewczyna uważnie lustruje go
spojrzeniem.
- Tak
właściwie, to co ty zamówiłeś? – zapytała zainteresowana tym, co za chwilę poda
jej kelner. Francisco w odpowiedzi uśmiechnął się tylko słodko i udał, że
zamyka usta na niewidzialny kluczyk, który zaraz potem rzuca za siebie. Sol
fuknęła urażona.
- Jak masz
na imię? – zadał pytanie ni z tego, ni z owego. Soledad na początku była
zdziwiona, ale po sekundzie dotarło do niej, że on dalej nie wie, jak się
nazywa. Zrobiła dokładnie to samo, co on przed chwilą, tylko z kilkukrotnie większym,
wrednym uśmiechem. Mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową.
Niedługo później kelner podał im
zamówione danie. Na początku szatynka nie była zbytnio przekonana, co do
jedzenia krewetek, ale w końcu dała się przekonać do pierwszego kęsu. Później szło jej już coraz bardziej z górki,
ponieważ przekonała się, że jedzenie „robali”, jak to ona ujęła, nie jest wcale
takie złe. Rozmowa kleiła im się sama. Cały czas śmiali się i nie zważali na
karcące spojrzenia innych gości. Postanowili, że po prostu będą się ze sobą
dobrze bawić i nikt nie ma prawa im w tym przeszkodzić.
Mimo tego, jak zachowywała się cały
wieczór Soledad, w środku czuła się niemalże, jak tykająca bomba zegarowa
stworzona z uczuć. Z jednej strony była najszczęśliwszą osobą na świecie. Mogła
przebywać i bardzo dobrze bawić się w towarzystwie pierwszego mężczyzny,
którego pokochała. Mało tego! Francisco nie wstydził się pokazać z nią w tak
prestiżowym miejscu, jak El Club Allard. Zdawała sobie sprawę, że jutro po raz
kolejny zobaczy swoją twarz na okładce nie jednego brukowca. Najprawdopodobniej
pismaki znów rozpiszą się na temat jej wyglądu i tego, co razem robili. Jak dla
niej ta noc mogłaby się nigdy nie skończyć.
Niestety, z drugiej strony chciała po
prostu umrzeć. Dobrze wiedziała, że Isco zaczyna na niej zależeć. Normalnie
cieszyłaby się, jak głupia, ale w sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdowała,
chciało jej się płakać. Wiedziała, jaką krzywdę mu wyrządza samym faktem, że
pojawiła się w jego życiu, jednak już nic nie mogła zrobić. Musiała ciągnąć to
dalej. Gdyby nie jej brat, który cały czas był zagrożony, już dawno skończyłaby
tą pieprzoną grę.
Stali już na zewnątrz. Soledad odwróciła
się tyłem do piłkarza i zaczęła szarpać z klamką od samochodu, po stronie
pasażera. Ten wredny pasożyt nie dał jej
nawet zobaczyć pieprzonego rachunku! Gdyby nie fakt, że w takich
miejscach wymaga się od ludzi kultury, już dawno paradowałby z miską sałatki na
głowie i śnieżnobiałą koszulą, zaplamioną na czerwono przez półsłodkie wino,
jakie znajdowało się w jej lampce.
- No już
się tak nie bocz. – wyszeptał jej do ucha, kładąc ręce na biodrach dziewczyny.
Soledad poczuła ciepło, rozchodzące się
po jej wnętrzu, ale ze wszystkich sił starała się to ukryć. On zdecydowanie
musi zobaczyć, że z nią nie ma tak łatwo, jakby mogło się wdawać. Poczuła, jak
Isco kiwa z niedowierzaniem głową. Dobrze wiedziała, że działa mu na nerwy w
tym momencie, ale on jej również! I zamierzała mu to otwarcie pokazać. Jednak
nie trwało to długo, ponieważ została w brutalny sposób odwrócona do piłkarza
przodem. Niemalże od razu zatopiła się w jego tęczówkach, które świeciły
niebezpiecznym blaskiem.
- Czy ty
możesz chociaż raz, od początku do końca, pozwolić, żebym to ja o wszystkim
zdecydował?- zapytał. Soledad już chciała odpowiedzieć, ale nie zdążyła,
ponieważ Isco wpił się zachłannie w jej wargi.
Na początku zupełnie nie wiedziała, co
się dzieje. Otworzyła szeroko oczy, które wpatrywały się prosto w tęczówki
Francisco. Kiedy tylko poczuła na swoich biodrach rozgrzane dłoni piłkarza cała
świadomość do niej wróciła. Od razu uchyliła lekko wargi, aby pozwolić mu na
wtargnięcie do wnętrza jej ust. Po woli podniosła ramiona tak, że dłonie
spoczywały na jego klatce piersiowej. Pozwoliła powiekom opaść w dół, aby mogła
odczuć jeszcze więcej przyjemności, jaką obdarzał ją Isco. Z chęcią angażowała
się w pocałunek. Jak dla niej w tym momencie mógł nastąpić koniec świata, a i
tak nie zauważyłaby tego. Nic, co znajdowało się dookoła nich nie miało teraz
najmniejszego znaczenia. Dziennikarze, którzy najprawdopodobniej czyhali w
krzakach, ludzie przechodzący obok nich, szminka, która najprawdopodobniej
znajduje się teraz również na twarzy mężczyzny, ani rzeczywistość, do której za
chwilę będą musieli wrócić.
Stało się to w dość brutalny sposób.
Jakiś nierozgarnięty dziennikarzyna podbiegł do nich i zaczął wymachiwać
aparatem na wszystkie strony prosząc, żeby nie przestawali jeszcze przez
chwilę, bo musi zrobić lepsze ujęcia. Soledad zaczęła chichotać w ramię
piłkarza, a on sam nie wydawał się ani trochę rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Pojedźmy
do mnie. – wymruczał jej do ucha. Niezdolna do niczego innego, przez śmiech,
jaki ją opanował, Sol, tylko przytaknęła głową.
Piętnaście minut później znaleźli się już
pod domem piłkarza. Soledad musiała przyznać, że rezydencja wywarła na niej
całkiem spore wrażenie. No, ale w końcu czego można było się spodziewać, jeśli
ktoś zarabia tyle, co Francisco? Na posesję wjechali przez dużą, rozsuwaną
bramę. Działkę dookoła otaczał wysoki, zielony żywopłot. Ściany z zewnątrz
miały oliwkowy kolor. Wysiadła z samochodu i zaczęła rozglądać się dookoła.
Jednak nie trwało to długo i prawie nic nie udało jej się zobaczyć, ponieważ
już po chwili czuła gorące usta Hiszpana na swoich. Zapowiadała się gorąca noc.
~*~
Dodaję, pozdrawiam serdecznie,
Nevada.