wtorek, 4 marca 2014

Capítulo tres: "El impacto de un humano a otro - Toys"

Rozdział Trzeci: „Oddziaływanie człowieka na człowieka – randka”

~*~

     Soledad obudziła się o siódmej rano. Omiotła pomieszczenie leniwym spojrzeniem. Świadomość wróciła do niej po chwili. Karina wyleciała wczoraj z powrotem do Polski, tłumacząc się, że musi skończyć studia i dopiero wtedy zamieszka na stałe w Hiszpanii z Sol. Szatynka nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się, starając się, żeby wyszło jak najbardziej szczerze. Dalej jej nie powiedziała, co musi zrobić i jakie będą skutki, jeśli zrezygnuje.
    Przeciągnęła się, odrzucając smętne myśli. Wstała spod kołdry i poszła prosto do szafy. Wyjęła z niej krótkie, dżinsowe spodenki, biały top z napisem i czapkę. Poszła do kuchni, a po dłuższych oględzinach lodówki stwierdziła, że nie ma nic do jedzenia. Zrezygnowana udała się do przedpokoju i założyła sportowe buty na koturnie. Wyszła za drzwi, zamknęła je na klucz i zeszła szybko po schodach. Kiedy była już na polu założyła okulary. Słońce postanowiło powrócić do Madrytu.
     Szatynka już miała udać się w stronę sklepu spożywczego, ale w ostatnim momencie zawróciła, postanawiając udać się do lodziarni. Dawno nie jadła niczego, co lubiła i tak jakoś w tym momencie naszła ją ochota. Kupiła duży świderek i usiadła na ławce, która znajdowała się pod drzewami.
     Zaczęła obserwować wszystko, co działo się dookoła. Małe dzieci, zakochane pary, przyjaciół, aż w końcu w oczy rzuciło jej się starsze małżeństwo. Oboje siwi, pomarszczeni na twarzy i dłoniach, szli pod rękę, przytulając się do siebie. Starszy pan niósł w ręce siatkę z owocami, co chwilę opowiadając, zapewne, jakieś kawały, od których twarze obojgu zdobiły szerokie uśmiechy. Soledad przyszło na myśl, że również chciałaby mieć kogoś takiego, z kim mogłaby spędzić resztę życia.
     Odwróciła wzrok od staruszków, nie mogąc znieść myśli, że w najbliższej przyszłości skrzywdzi pierwszą osobę, którą naprawdę pokochała. Skąd wiedziała, że to nie zauroczenie, jak w przypadku Krystiana? Czuła to gdzieś w środku, w sercu. Już kiedy po raz pierwszy zobaczyła piłkarza wydał jej się wyjątkowy, a każde kolejne spotkanie z nim coraz bardziej ją w tym utwierdzało. Gdy wtedy, na parkingu, pocałowali się czuła, jakby  wszystkie pozytywne emocje skumulowały się w niej i wybuchły, niczym fontanna. Zacisnęła powieki, hamując tym samym łzy, napływające jej do oczu. Nie mogła płakać. Jej smętne przemyślenia przerwał ktoś, kto zasłonił jej oczy.
- Cześć, dziewczyno, której nie znam imienia. – dobiegł ją seksowny głos mężczyzny, o którym jeszcze kilka sekund wcześniej myślała. Zaciągnęła się powietrzem, pomieszanym z jego perfumami.
To zdecydowanie mój ulubiony, od jakiegoś czasu, zapach.
- Dzień dobry, Francisco. – odpowiedziała, starając się, żeby jej głos nie drżał. Ostatnim, czego w tym momencie potrzebowała, to chwila słabości. Niestety, piłkarz zauważył sztuczny uśmiech. Dotknął dwoma palcami podbródka dziewczyny i przekręcił jej twarz w swoją stronę. Na policzku dziewczyny pojawiła się jedna, samotna łza.
- Czemu płaczesz? – zapytał bez zbędnych ceregieli. – Nie zaprzeczaj. – dodał, kiedy już otwierała usta. Zawahała się, ale nic nie powiedziała. Chciała odwrócić głowę, ale uniemożliwiły jej to palce na podbródku. Poczuła jeszcze tylko, jak mężczyzna ściąga jej delikatnie z twarzy okulary.
- Do zobaczenia wieczorem. – mruknęła dziewczyna i podniosła się z ławki.
        Zostawiła zdezorientowanego Isco. Nie hamowała już słonej wody, która moczyła jej blade policzki. Jak widać jest bardzo słabym człowiekiem, któremu nie potrzeba zbyt dużo do płaczu. A może to po prostu te ostatnie lata tak ją zmieniły. Na każdym kroku miała tylko ładnie wyglądać, a jeśli wtrąciła swoje zdanie, to później spotykała ją kara, najczęściej w postaci siarczystego policzka. Była po prostu zastraszona i teraz bardzo trudno będzie jej odzyskać dawną siebie. O ile to w ogóle będzie możliwe.
       Kiedy była już przy wejściu do klatki poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Bała się, że to Isco. Nie pomyliła się. Piłkarz jednym, zdecydowanym ruchem odwrócił ją w swoją stronę. Nie protestowała, nie miała na to siły. Chciała jak najszybciej znaleźć się w wannie, wypełnionej wodą z zapachowym płynem, najlepiej różanym oraz pianą. Otworzyła oczy i pozwoliła, żeby piłkarz w nie zajrzał. Były już całe czerwone, piekły ją niemiłosiernie. Piłkarza na początku przeraziło to, co zobaczył, ale po chwili opanował się. Otarł kciukami jej policzki. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po prostu czuł taką potrzebę.
- Nie płacz. – powiedział uspokajająco i przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie protestowała, tyko mocno się w niego wtuliła. Trwali tak chwilę, aż w końcu odsunął ją od siebie na niewielką odległość. – Teraz wiem, gdzie mam po ciebie wieczorem podjechać. – zaśmiał się, żeby choć trochę rozluźnić atmosferę. Niestety, średnio mu to wyszło, chociaż na ustach Sol pojawił się delikatny uśmiech, w podzięce za starania piłkarza.
- Isco, ja już pójdę. – oznajmiła po chwili ciszy.
      Mężczyzna zrozumiał aluzję i po woli odsunął się od dziewczyny. Wiedział, że musi uważać na wszystko, co robi w ich relacji, bo ona jest nieprzewidywalna,  a już szczególnie po ostatniej sytuacji między nimi. Nie wiedział, jak szatynka, ale on nie żałował. Nawet wręcz przeciwnie. Ciszył się, że w końcu mógł skosztować jej słodkich ust.
- Będę o siedemnastej. – oznajmił, cmoknął ją niepewnie w policzek, odwrócił się i poszedł przed siebie.
      Minęło kilka sekund, zanim Soledad zdołała się poruszyć, a pierwszym gestem z jej strony było odruchowe, delikatne dotknięcie policzka palcami. Uśmiechnęła się do siebie. Dotyk warg piłkarza na jej czułej skórze był niesamowicie przyjemny. Jednak jeszcze wspanialsza okazała się euforia, jaką dziewiętnastolatka czuła w sobie. Każda komórka jej ciała wręcz tryskała radością. Ledwo powstrzymała w sobie okrzyk radości i uczucie, które nakazywało jej skakać, jak najwyżej tylko potrafi.
     Pokręciła głową, żeby się opanować. Musi poćwiczyć panowanie nad swoimi emocjami przed dzisiejszym wieczorem. Jeszcze rzuci mu się na szyję i zrobi z siebie kompletną diodkę. Nie mogła sobie na to pozwolić. Otworzyła drzwi do klatki i weszła do windy. Wsadziła kluczyk do zamka i zamarła, kiedy zobaczyła kontem oka, kto stoi na schodach. Natychmiast się odwróciła i zaczęła przerażona obserwować sylwetkę jej byłego partnera.
- Witaj ponownie, Soledad. – powiedział mężczyzna, uśmiechając się tryumfująco, kiedy zobaczył wyraz twarzy byłej dziewczyny. Nie zaprzeczy, właśnie takiej reakcji się po niej spodziewał. – Przyszedłem ci tylko pogratulować. – mówił, cały czas przybliżając się do niej. – Piękna, nieznajoma dla całej Hiszpanii dziewczyna. Nikt nie wie w jaki sposób, ale zawładnęła sercem przystojnego piłkarza. – zakończył, kiedy znajdował się już tylko kilka kroków od przerażonej Sol. Wiedział, że później będą ją bolały wszystkie słowa, które teraz usłyszy, ale właśnie o to mu chodziło. – Dziękuję, że tak szybko chcesz sprawić mu cierpienie. – powiedział jeszcze pod nosem, po czym wszedł do windy, zostawiając zdezorientowaną zupełnie samą.
     Szatynka nawet nie zauważyła, kiedy do oczu napłynęły jej nowe łzy. Oparła się o zimną ścianę i zsunęła po niej powoli. Ukryła twarz w kolanach, które podciągnęła do góry, oplatając rękami. Prawda jest tak cholernie bolesna. Nie chciała robić żadnego świństwa Isco, ale jej brat. Jeżeli teraz zrezygnuje, to on zginie. Poczuła się niesamowicie rozdarta. Dwie osoby, które prawdziwie pokochała są w niesamowitym niebezpieczeństwie, a do tego jedna z nich będzie cierpieć. I to właśnie z jej powodu. Nic nie męczy jej tak bardzo, jak świadomość tego, co właśnie robi.
      Po kilku minutach podniosła się, ocierając policzki. Otworzyła drzwi do mieszkania i weszła do niego, uprzednio zamykając je z powrotem na kluczyk. Bała się. Tak strasznie obawiała się tego, że Krystian znów tutaj powróci i nie skończy się tylko na słowach. Brzydziła się każdym jego calem, nawet samą świadomością, że przebywa w jednym pomieszczeniu wraz  nim. Ostatnim, czego teraz potrzebowała była świadomość, że on osobiście obserwuje jej postępy. Jeżeli popełni chociaż jeden błąd, noga potknie jej się tylko jedyny raz, to gangster dowie się, że zakochała się w obiekcie jego zemsty. Podejrzewa, że wtedy zniszczyłby ją z ogromną przyjemnością.
     Zdjęła czapkę i rzuciła ją na łóżko w swoim pokoju. Musi jak najszybciej znaleźć się w wannie, bo nerwy ją wykończą. Zdjęła ubrania, pozostając tylko w bieliźnie. Nie przeszkadzało jej to, że wszystkie okna są odsłonięte i może ją ktoś obaczyć. Nie wstydziła się swojego ciała. Rozpuściła włosy, które kaskadami spłynęły jej po ramionach oraz plecach, częściowo zakrywając dekolt i sięgając aż do pasa. Podeszła do szafki z bielizną, wyciągając z niej czysty, świeży, czarny, koronkowy zestaw. Popatrzyła odruchowo na zegarek, zdobiący komodę. Do siedemnastej miała jeszcze dwie godziny. Powinna zdążyć, chociaż zważając na to, ile będzie wybierać odpowiedni strój, to można zacząć polemizować na ten temat.
     Weszła do łazienki i ustawiła kurki tak, żeby woda wypełniająca wannę była w miarę gorąca. Wsypała sól do kąpieli, nalała różanego płynu i zamieszała ręką, żeby powstała piana na powierzchni. Zaciągnęła się zapachem, który mile drażnił jej drogi oddechowe. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym zdjęła resztę materiału, który okrywał jej ciało. Weszła po woli do wanny, pozwalając skórze przystosować się do temperatury wody. Poczuła przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym jej ciele. Jednak było zupełnie inne, niż to, które w jej wnętrzu powodował dotyk piłkarza. Przymknęła powieki, przygarniając trochę piany do siebie. W takiej pozycji trwała tylko niedługi moment, ponieważ była pewne, że sen szybko by do niej przyszedł, a przecież nie mogła się spóźnić na spotkanie. Otworzyła oczy z cichym westchnieniem, wydobywającym się z gardła. Czuła, że woda zmywa z niej wszystkie troski, niepewności i ból, jaki powoduje życie.
     Sięgnęła po odżywkę do włosów, po czym rozprowadziła ją starannie po całej ich powierzchni. Kiedy już skończyła, postanowiła nie spłukiwać od razu głowy, żeby specyfik zdążył dobrze zadziałać. Wzięła się za mycie ciała płynem do kąpieli, oczywiście o zapachu róż. Kochała go, bo przypominał jej ogródek babci na wiosnę.
    Po godzinie wypuszczała już wodę z wanny i wycierała się ręcznikiem, jeden zawiązując na włosach, z których obicie spływała jeszcze pachnąca woda. Założyła wcześniej przygotowaną bieliznę i nasmarowała fiołkowym olejkiem do ciała. Przeszła dość szybkim krokiem do pokoju, poruszając się z gracją, na palcach. Kiedy stanęła przed otwartą szafą nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Jej twarz przyozdobił grymas niezadowolenia, po czym zaczęła przerzucać coraz to nowsze i starsze kreacje. Jedne były za krótkie, inne wręcz przeciwnie – zbyt długie. Ze wszystkimi było coś nie tak.
    W końcu wyjęła z szafy czarną, prostą sukienkę na grubych ramiączkach i bez dekoltu z paskiem, oplatającym talię. Do tego dobrała jeszcze wysokie lakierki z łezką w kolorze jasnokremowym oraz kapelusz w kolorze ubrania. Jeżeli chodzi o biżuterię, to postawiła na srebrne serduszko, którego łańcuszek sięgał aż do jej piersi, pierścionek oraz bransoletkę z tego samego materiału, co naszyjnik, a do tego kolczyki z odrobiną złota. Przy makijażu również zbyt wiele nie chciała wymyślać. Posmarowała twarz podkładem, usta pokryła czerwoną szminką, na oczy nałożyła jedynie kredkę, tusz do rzęs oraz cienie w neutralnych kolorach. Włosy zostawiła rozpuszczone, tylko zakręciła końcówki, tworząc tym duże loki. <KLIK>
     Kiedy już wszystko skończyła, stanęła przed dużym lustrem w swojej łazience. Popatrzyła krytycznie na to, jak wygląda. Warknęła do siebie, unosząc oczy teatralnie ku niebiosom. Nie podobało jej się nic! Począwszy od tej badziewnej sukience, poprzez zbyt wysokie buty, a na makijażu skończywszy. Już chciała iść do szafy, ale usłyszała dzwonek do drzwi. Zaklęła szpetnie pod nosem, jednak przybrała uśmiech i udała się w kierunku wejścia do mieszkania.
       Długo zastanawiał się nad tym, co ma założyć i gdzie zabrać szatynkę. Postawił w we wszystkim na klasykę. Stał, więc teraz przed lustrem w czarnym, przygotowanym specjalnie dla niego garniturze, białej koszuli i usiłował zawiązać krawat. Niestety, ale z marnym skutkiem. Zrezygnowany udał się otworzyć drzwi, do których ktoś od kilku minut usilnie próbował się dobić. Oczywiście w progu przywitał go nie kto inny, jak sam Fabio Coentrao.
- Jeżeli umiesz wiązać krawaty, to wchodź. – mruknął pod nosem. – A jak nie, to wypad. – dodał od razu, kiedy zobaczył kpiący uśmieszek na twarzy znajomego.
- Daj mi to. – opowiedział wesoło piłkarz i wziął w dłonie rzecz, z którą przed chwil męczył się Isco po czym jednym sprawnym ruchem ją zawiązał. – Nie musisz mi dziękować. – dopowiedział, kiedy nic nie usłyszał.
- Dzięki. – burknął Francisco i zamknął piętą drzwi przed twarzą zdezorientowanego Fabio. Nie miał teraz czasu, żeby z kimś rozmawiać.
     Dwadzieścia minut później stał oparty o maskę swojego sportowego samochodu przed klatką dziewczyny. Zastanawiał się, co może jeszcze zrobić. Oczywiście kwiaty leżą na tylnym siedzeniu. Tak swoją drogą jeszcze nigdy nie kupił aż tak wielkiego bukietu, nawet dla swojej mamy. Przeleciał wzrokiem po wszystkich piętrach. Nawet nie wie, na którym ona mieszka. Westchnął zrezygnowany. Wyjął kwiatki z samochodu i wszedł do klatki. Z wielkim uśmiechem na ustach powędrował w kierunku stróża, który znał adresy wszystkich. Na początku miał opory, co do wyjawieniu mu tego jednego, konkretnego, ale w końcu uległ.
     Francisco zapukał niepewnie w drzwi. Na początku nie było żadnej reakcji. Zaczęły mu się trząść. A co jeśli zrezygnowała i on teraz wyjdzie na kompletnego kretyna z wielkim bukietem kwiatów, który nie zmieści się do żadnego śmietnika w Madrycie? Odetchnął głęboko dla uspokojenia i tym razem nacisnął na dzwonek. Po chwili ukazał mu się najpiękniejszy obrazek, jaki kiedykolwiek dane mu było zobaczyć.
- Witaj, Francisco. – powiedziała Soledad, po kilku sekundach milczenia, jakie zapanowało pomiędzy nimi. W pełni zadowoliła ją reakcja piłkarza. – Może w końcu się odezwiesz. – dodała, wywracając oczami, kiedy żadne słowo nie padło z ust mężczyzny, stojącego przed nią.
- Wyglądasz oszałamiająco. – powiedział, jąkając się po każdym słowie. Zupełnie nic sensownego nie przychodziło mu teraz do głowy.
    Po sekundzie jakby dotarła do niego świadomość, że wygląda idiotycznie gapiąc się na szatynkę. Wyciągnął w jej kierunku dłoń z bukietem. Ta w odpowiedzi tylko się zaśmiała, odebrała kwiaty od Isco i powędrowała w kierunku kuchni, wcześniej zapraszając gestem dłoni gościa do środka. Znalazła największy wazon, jaki miała w domu, po czym napełniła go wodą oraz starannie wsadziła bukiet czarnych róż  do niego. Powędrowała do salonu, gdzie siedział Francisco i stanęła przed nim. Mężczyzna od razu podniósł na nią swój zamyślony wzrok.
- Możemy już iść. – poinformowała z uśmiechem.
      Wzięła ze sobą jedynie klucze, o których schowanie poprosiła swojego towarzysza. Po chwili znaleźli się już w jego samochodzie. Sol usiadła po stronie pasażera i zaczęła przeglądać płyty z muzyką. Piłkarz, który zajął już miejsce kierowcy, nic nie powiedział, tylko pokręcił z uśmiechem i niedowierzaniem głową. Nie miał nic przeciwko temu, ale nie za bardzo przyzwyczaił się do dziewczyn, które tak otwarcie zachowywały się w stosunku do niego. Już samo to fascynowało go w ej, na pozór, drobnej i bezbronnej istocie.
- Ty nigdy nie rezygnujesz z nakrycia głowy? – zapytał pół żartem, żeby przerwać ciszę, jaka zapanowała między nimi. Dziewczyna na początku nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się, patrząc przed siebie.
- Bardzo lubię nakrycia głowy. – powiedziała po kilku sekundach zastanawiania się.
      Od tego momentu rozmowa zaczęła im się jakoś sama kleić. Najpierw rozmawiali o pogodzie, później przerzucili się na temat przeniesienia Isco do Madrytu i cały czas znajdowali coraz to nowe, interesujące rzeczy, o których miło im się gawędziło. Jednak w końcu dotarli na miejsce. Soledad była pod niesamowitym wrażeniem, kiedy zobaczyła ogromną, przeszkloną restaurację. Zaczęła obserwować każdy, nawet najmniejszy jej skrawek. Zza ogromnych okien można było dostrzec wiele znanych osobistości. Aktorów, biznesmenów, właścicieli większych lub mniejszych firm … Sama śmietanka towarzyska Madrytu. Odwróciła się do Isco i popatrzyła na niego przerażona. Co ona tam ma robić? Na pierwszy rzut oka będzie się wyróżniać pomiędzy tymi wszystkimi „ideałami operacji plastycznych”. Piłkarz, jakby odczytując, o co chodzi dziewczynie, zaśmiał się i wziął ją pod rękę, po czym poprowadził w kierunku wejścia.
- Rezerwacja na nazwisko Francisco Alarcón Suarez. – powiedział do siwego mężczyzny, stojącego za ladą z milionem przeróżnych papierów. Ten uśmiechnął się do niego delikatnie i podał numerek stolika, którego dotyczy rezerwacja.
     Francisco złapał dziewczynę za rękę i powędrował we wskazanym kierunku. Wiedział, że kiedy tylko usiądą na wygodnych krzesłach zacznie się całe kazanie na temat tego, że nie powinien przyprowadzać jej do tak prestiżowego miejsca, jak El Club Allard. Niczym jednak się nie przejmował. Postanowił, że poczeka aż szatynka się wygada i dopiero wtedy zacznie podawać swoje argumenty, które pewnie zwyciężą.
- Każda inna na twoim miejscu cieszyłaby się, że może przebywać wśród największych, madryckich szych. – powiedział, uśmiechając się zadziornie.
      Soledad zamarła z rękami podniesionymi lekko do góry, otwartymi ustami i wzrokiem, który najprawdopodobniej miał zabić osobnika, siedzącego przed nią. Musiała zamknąć oczy i po woli policzyć do dziesięciu, żeby się uspokoić. Wzięła głęboki oddech, żeby po chwili wypuścić powietrze ze świstem. Otworzyła oczy i zaczęła zastanawiać się, czym może dopiec uśmiechniętemu Hiszpanowi.
- Ja nie jestem „każda inna”. – odpowiedziała, robiąc charakterystyczny gest palcami w powietrzu przy ostatnich dwóch słowach.
        Isco pokręcił z niedowierzaniem głową. Na jedno jego stwierdzenie ona zawsze miała multum innych. Ale chyba właśnie to mu się w niej najbardziej podobało. Miał już dość tych wszystkich panienek, które byłby na każde jedno skinienie jego palca. Chciał walczyć o dominację w związku i w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że przy tej dziewczynie miałby tę atrakcję zapewnioną. Ona na pewno nie pozwoliłaby mu samemu podejmować decyzji, a już na pewno tych, które dotyczą jej samej. Popatrzył w jej usatysfakcjonowane tym, że zdołała mu odpyskować, tęczówki. Były takie piękne. Zdecydowanie mógłby spoglądać w nie codziennie.
- Skoro kwestia miejsca jest już obgadana, to może teraz powiesz, co zamawiasz? – zapytał, otwierając kartę dań. Zdziwił się, kiedy szatynka w cale nie zareagowała. – Coś się stało? – mówiąc to, podniósł jedną brew do góry, wyrażając, jak bardzo jest zdziwiony jej reakcją, a raczej brakiem takowej.
- Nie stać mnie, żeby jeść w takich restauracjach. – odpowiedziała, odwracając wzrok w kierunku szyby.
     Zdawała sobie sprawę z tego, jakie kłamstwo przed sekundą palnęła, ale nie mogła mu powiedzieć prawdy. Musiała grać zwykłą dziewczynę, którą ledwo stać na spłatę rachunków za mieszkanie. Poczuła lekkie kopnięcie pod stołem. Popatrzyła zdenerwowana na piłkarza, który uśmiechał się niewinnie.
- Bolało. – mruknęła urażona pod nosem.
- Jakoś musiałem zwrócić na siebie twoją uwagę. – odpowiedział, podnosząc ręce w obronnym geście. – Ponawiam pytanie. Co chciałabyś zjeść?
- Ponawiam odpowiedź. Nie stać mnie na jedzenie w takich restauracjach. – odwarknęła. Mężczyzna westchnął zrezygnowany, po czym zagłębił się w lekturę menu.
      Soledad zaczęła zastanawiać się, co on tak właściwie knuje. Była w stu procentach pewna, że nie odpuścił tak łatwo i teraz w jego głowie układa się jakiś nikczemny plan. Jej rozmyślanie przerwał kelner, który przyszedł, aby odebrać zamówienie. Oczywiście był to dosyć wysoki mężczyzna, blondyn z żelem na głowie, ubrany w odświętny garnitur i z białą ścierką, przewieszoną przez ramię.
- Poproszę dwa razy numer szesnaście, a do tego lampkę czerwonego wina i wodę niegazowaną. – powiedział Isco. Soledad zmierzyła go wzrokiem. – Nie martw się, nie otruję cie. – zaśmiał się piłkarz, kiedy zobaczył, jak dziewczyna uważnie lustruje go spojrzeniem.
- Tak właściwie, to co ty zamówiłeś? – zapytała zainteresowana tym, co za chwilę poda jej kelner. Francisco w odpowiedzi uśmiechnął się tylko słodko i udał, że zamyka usta na niewidzialny kluczyk, który zaraz potem rzuca za siebie. Sol fuknęła urażona.
- Jak masz na imię? – zadał pytanie ni z tego, ni z owego. Soledad na początku była zdziwiona, ale po sekundzie dotarło do niej, że on dalej nie wie, jak się nazywa. Zrobiła dokładnie to samo, co on przed chwilą, tylko z kilkukrotnie większym, wrednym uśmiechem. Mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową.
      Niedługo później kelner podał im zamówione danie. Na początku szatynka nie była zbytnio przekonana, co do jedzenia krewetek, ale w końcu dała się przekonać do pierwszego kęsu.  Później szło jej już coraz bardziej z górki, ponieważ przekonała się, że jedzenie „robali”, jak to ona ujęła, nie jest wcale takie złe. Rozmowa kleiła im się sama. Cały czas śmiali się i nie zważali na karcące spojrzenia innych gości. Postanowili, że po prostu będą się ze sobą dobrze bawić i nikt nie ma prawa im w tym przeszkodzić.
      Mimo tego, jak zachowywała się cały wieczór Soledad, w środku czuła się niemalże, jak tykająca bomba zegarowa stworzona z uczuć. Z jednej strony była najszczęśliwszą osobą na świecie. Mogła przebywać i bardzo dobrze bawić się w towarzystwie pierwszego mężczyzny, którego pokochała. Mało tego! Francisco nie wstydził się pokazać z nią w tak prestiżowym miejscu, jak El Club Allard. Zdawała sobie sprawę, że jutro po raz kolejny zobaczy swoją twarz na okładce nie jednego brukowca. Najprawdopodobniej pismaki znów rozpiszą się na temat jej wyglądu i tego, co razem robili. Jak dla niej ta noc mogłaby się nigdy nie skończyć.
     Niestety, z drugiej strony chciała po prostu umrzeć. Dobrze wiedziała, że Isco zaczyna na niej zależeć. Normalnie cieszyłaby się, jak głupia, ale w sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdowała, chciało jej się płakać. Wiedziała, jaką krzywdę mu wyrządza samym faktem, że pojawiła się w jego życiu, jednak już nic nie mogła zrobić. Musiała ciągnąć to dalej. Gdyby nie jej brat, który cały czas był zagrożony, już dawno skończyłaby tą pieprzoną grę.
       Stali już na zewnątrz. Soledad odwróciła się tyłem do piłkarza i zaczęła szarpać z klamką od samochodu, po stronie pasażera. Ten wredny pasożyt nie dał jej  nawet zobaczyć pieprzonego rachunku! Gdyby nie fakt, że w takich miejscach wymaga się od ludzi kultury, już dawno paradowałby z miską sałatki na głowie i śnieżnobiałą koszulą, zaplamioną na czerwono przez półsłodkie wino, jakie znajdowało się w jej lampce.
- No już się tak nie bocz. – wyszeptał jej do ucha, kładąc ręce na biodrach dziewczyny.
      Soledad poczuła ciepło, rozchodzące się po jej wnętrzu, ale ze wszystkich sił starała się to ukryć. On zdecydowanie musi zobaczyć, że z nią nie ma tak łatwo, jakby mogło się wdawać. Poczuła, jak Isco kiwa z niedowierzaniem głową. Dobrze wiedziała, że działa mu na nerwy w tym momencie, ale on jej również! I zamierzała mu to otwarcie pokazać. Jednak nie trwało to długo, ponieważ została w brutalny sposób odwrócona do piłkarza przodem. Niemalże od razu zatopiła się w jego tęczówkach, które świeciły niebezpiecznym blaskiem.
- Czy ty możesz chociaż raz, od początku do końca, pozwolić, żebym to ja o wszystkim zdecydował?- zapytał. Soledad już chciała odpowiedzieć, ale nie zdążyła, ponieważ Isco wpił się zachłannie w jej wargi.
      Na początku zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. Otworzyła szeroko oczy, które wpatrywały się prosto w tęczówki Francisco. Kiedy tylko poczuła na swoich biodrach rozgrzane dłoni piłkarza cała świadomość do niej wróciła. Od razu uchyliła lekko wargi, aby pozwolić mu na wtargnięcie do wnętrza jej ust. Po woli podniosła ramiona tak, że dłonie spoczywały na jego klatce piersiowej. Pozwoliła powiekom opaść w dół, aby mogła odczuć jeszcze więcej przyjemności, jaką obdarzał ją Isco. Z chęcią angażowała się w pocałunek. Jak dla niej w tym momencie mógł nastąpić koniec świata, a i tak nie zauważyłaby tego. Nic, co znajdowało się dookoła nich nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Dziennikarze, którzy najprawdopodobniej czyhali w krzakach, ludzie przechodzący obok nich, szminka, która najprawdopodobniej znajduje się teraz również na twarzy mężczyzny, ani rzeczywistość, do której za chwilę będą musieli wrócić.
       Stało się to w dość brutalny sposób. Jakiś nierozgarnięty dziennikarzyna podbiegł do nich i zaczął wymachiwać aparatem na wszystkie strony prosząc, żeby nie przestawali jeszcze przez chwilę, bo musi zrobić lepsze ujęcia. Soledad zaczęła chichotać w ramię piłkarza, a on sam nie wydawał się ani trochę rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Pojedźmy do mnie. – wymruczał jej do ucha. Niezdolna do niczego innego, przez śmiech, jaki ją opanował, Sol, tylko przytaknęła głową.
      Piętnaście minut później znaleźli się już pod domem piłkarza. Soledad musiała przyznać, że rezydencja wywarła na niej całkiem spore wrażenie. No, ale w końcu czego można było się spodziewać, jeśli ktoś zarabia tyle, co Francisco? Na posesję wjechali przez dużą, rozsuwaną bramę. Działkę dookoła otaczał wysoki, zielony żywopłot. Ściany z zewnątrz miały oliwkowy kolor. Wysiadła z samochodu i zaczęła rozglądać się dookoła. Jednak nie trwało to długo i prawie nic nie udało jej się zobaczyć, ponieważ już po chwili czuła gorące usta Hiszpana na swoich. Zapowiadała się gorąca noc.
~*~
Dodaję, pozdrawiam serdecznie,
Nevada.

czwartek, 13 lutego 2014

Capítulo dos: "La nueva - vieja amistad, y quiero saber su nombre, chica!"

Rozdział Drugi: „Nowa – stara przyjaźń i chcę znać twoje imię, dziewczyno!”
~*~
    Soledad stała na lotnisku i czekała na samolot, który spóźniał się już dobre pół godziny. Jednak w cale jej to nie zdziwiło. Na zewnątrz padał gęsty deszcz, przez co pilot musiał bardzo uważać. W końcu usłyszała z głośników, że wylądowali. Poderwała się ze swojego miejsca i pobiegła do bramek. Nie musiała czekać długo, aż zobaczy starą przyjaciółkę.
- Karina! – krzyknęła i rzuciła się Polce na szyję. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej przyjaciółki.
- Soledad! – zawtórowała szatynce, kiedy w końcu się od siebie oderwały.
- Chodź, jedziemy do mnie, muszę ci tyle opowiedzieć!
     Cały dzień siedziały w pokoju Sol i gadały. Nie liczyło się nic, oprócz tego, że w końcu znowu są razem. Jednak w życiu potrzebny jest ktoś, komu można powiedzieć wszystko. Od początku, aż do samego końca. Tak właśnie zrobiła szatynka. Streściła Karinie swoje ostatnie dwa lata. Pominęła oczywiście wątek o zadaniu, które ma wypełnić, żeby jej bratu nic się nie stało. Bała się, że jeśli Kar będzie wiedzieć za dużo, to i ona stanie się zagrożona. Nie zniosłaby, że kolejna osoba może mieć przez nią kłopoty.
      Wieczorem, kiedy Stefaniak odsypiała lot, Sol, postanowiła się przejść. Deszcz już dawno przestał padać, a temperatura podniosła się o kilka stopni. Jednak, mimo wszystko, dziewczyna nie zrezygnowała z bluzy i długich spodni. Zamknęła drzwi i zeszła po schodach, starając się nie narobić dookoła siebie żadnego hałasu. W końcu dwudziesta pierwsza, to dość późna godzina, nawet jak na wieczorne spacery.
      Przechodziła przez park. Mrok, pustka i cisza, panujące dookoła, wydawały się działać kojąco na zszargane nerwy szatynki. Stanęła na środku chodnika, z rękami skrzyżowanymi na wysokości piersi. Przymknęła oczy, podnosząc głowę do góry. Dała spokojnemu, ciepłemu wiatru rozwiać swoje długie włosy, które rozpuściła. Przytrzymała jedną dłonią czapkę, żeby nie musiała za nią biegać, kiedy mocniejszy podmuch strąci ją jej z głowy. Uśmiechnęła się do siebie lekko. Kochała wiatr. Wydawał jej się taki delikatny, bezproblemowy. Czuła się, jakby wywiewał z niej każdy problem. Może to dziecinne, ale tak właśnie było. Pokręciła nad swoją głupotą i uśmiechnięta poszła dalej. Nie zaszła jednak daleko, kiedy usłyszała znany głos.
- Nie powinnaś chodzić o tej porze sama na spacer. – odwróciła się po woli. Jej oczom ukazała się tak dobrze znana sylwetka.
    Przed nią stał w pełnej okazałości sam Isco. Jego twarz oświetlały jedynie ciemne latarnie. Sylwetka wydawała się jeszcze bardziej wysportowana, dzięki idealnej grze światło – cieni. W dłoni trzymał smycz, na końcu której młody pies za wszelką cenę chciał się wyszarpnąć swojemu właścicielowi. Sol uśmiechnęła się wrednie.
- Czyżby piesek wyprowadził pana na spacer? – zapytała, zupełnie ignorując wcześniejsze pytanie piłkarza.
- Jak widać. – odpowiedział, patrząc na swojego pupila. – Fado, może przywitałbyś się z miłą panią? – zapytał psa, który nie zaprzestawał swoich starań ucieczki.
    W pewnym momencie zwierzę stanęło w miejscu. Spojrzało na Soledad swoimi maślanymi oczami i ze spuszczonym ogonem podeszło do niej. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić, więc po prostu pogłaskała golden retriver’ a. Pies, jak gdyby nigdy nic, zaczął machać ogonem i położył się na jej stopach. Piłkarz przyglądał się temu ze zdziwieniem.
- Każdego innego pogryzłby, jeżeli odważyłby się chociaż cokolwiek do niego powiedzieć. – mruknął pod nosem, przypominając sobie, że z nim samym też tak postępuje.
- Jak widać zna się na ludziach. – powiedziała uśmiechnięta.
- Jak masz na imię? – zapytał Isco, kiedy Sol całkiem zajęła się zabawą z psem i w ogóle nie zważała na to, co się dzieje dookoła. Pomyślał, że jeżeli nie kontaktuje ze światem, to nie zwróci również uwagi na to, co mówi.
- So … - zaczęła, ale powstrzymała się w ostatnim momencie. – Nie tak łatwo, Francisco. – dokończyła, z wrednym uśmiechem. Mężczyzna westchnął pod nosem. Ona jest dla niego za cwana, ale to mu się w niej chyba najbardziej podoba.
      Spacerowali razem jeszcze długo. Śmiali się, żartowali i dogryzali sobie nawzajem. Zachowywali się, jak stare dobre małżeństwo. Nie zważali na to, że jest późna godzina. Wystarczyło im to, że są w swoim towarzystwie. Soledad bardzo to zaniepokoiło. Nie powinna tak czuć się przy tym piłkarzu, przecież ona ma mu złamać serce, jak ostatnia suka.
Dlaczego on musi mieć tak bardzo czarujący uśmiech?! To irytujące.
       Stali już pod blokiem dziewczyny. Ostatecznie zgodziła się, żeby Francisco i Fado odprowadzili ją tutaj. Para stała naprzeciw siebie w zupełnej ciszy. Jednak nie była ona wcale, a wcale dołująca czy nieswoja. Wręcz przeciwnie. Oboje mogli przemyśleć kilka spraw, dzięki czemu po woli orientowali się, na czym aktualnie stoją. Soledad już miała wypowiadać słowa pożegnania, ale Isco w ostatnim momencie zaczął przed nią.
- Nie chciałabyś się może ze mną spotkać? – zapytał niepewnie. Zupełnie nie wiedział, jakiej reakcji może się spodziewać po tej tajemniczej dziewczynie.
- Przecież spotykamy się praktycznie na każdym kroku. – odparła ze śmiechem. Zna go od kilku dni i to powierzchownie, a już uwielbia się z nim droczyć. Mężczyzna westchnął ciężko.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. – mruknął pod nosem. – Miałem na myśli zupełnie inne klimaty. Wiesz, restauracja, stolik dla dwojga, ty, ja i kolacja. – wytłumaczył, jak małemu dziecku. Soledad zaczęła śmiać się, jak głupia. W tym momencie z piłkarza uleciała resztka pewności siebie. Co ma znaczyć ten śmiech? Czy właśnie się skompromitowałem?
- Francisco, oczywiście, że przyjmuję twoje zaproszenie na wiesz, restauracja, stolik dla dwojga, ty, ja i, przede wszystkim, kolacja. – wypowiedziała, pomiędzy nagłymi napadami śmiechu, przedrzeźniając piłkarza. – Piąte, godzina osiemnasta? – zaproponowała, uspokajając się. Zauważyła, że mężczyzna jest bliski nagłego zgonu, więc postanowiła droczenie się z nim zostawić na inną okazję.
- Ubierz się bardzo ładnie. – odpowiedział z kokieteryjnym uśmiechem. Sol pokręciła głową z dezaprobatą i pocałowała zdziwionego chłopaka w policzek, po czym udała się w stronę wejścia do klatki schodowej.
- Dobranoc, Francisco. – mruknęła pod nosem, uśmiechając się flirciarsko i, nie czekając na odpowiedź, zniknęła za drzwiami.
     Stał w miejscu i jeszcze przez chwilę obserwował miejsce, gdzie sprzed jego oczu zniknęła przepiękna szatynka. Zamrugał kilka razy, po czym dotknął policzka, gdzie złożyła delikatny pocałunek. Po jego plecach, wzdłuż kręgosłupa,  przeszedł niesamowicie przyjemny dreszcz, a w podbrzuszu zatańczyło miliony motyli. Popatrzył na rękę, gdzie spoczywała niewielka karteczka z ciągiem kilku cyfr. Dała mu swój numer telefonu. Uczucie szczęścia wzmogło się jeszcze bardziej. Czy to jest właśnie to, o czym mówią dziewczyny, kiedy w kimś się zakochają? Ale przecież on ją widzi dopiero po raz trzeci, może czwarty w życiu. Nie możliwe jest, żeby zakochał się w kimś w tak krótkim czasie!
Świat staje się niesamowicie dziwny, od kiedy zaczepiłaś mnie wtedy pod sklepem.
     Zrezygnowany odwrócił się i poszedł w kierunku swojego domu. Pewnie stałby jeszcze długo, jak skamieniały, w miejscu, gdyby nie to, że Fado domagała się jedzenia. Spojrzał na zegarek. Pierwsza w nocy. Te trzy godziny, które przed chwilą minęły były najwspanialszym czasem w jego życiu, jaki spędził w towarzystwie kobiety.
      Soledad miała bardzo namiętny sen z pewnym hiszpańskim piłkarzem. Już miała go po raz kolejny pocałować, kiedy poczuła coś mokrego na twarzy. Na początku starała się to coś zignorować, ale z czasem stawało się coraz bardziej irytujące. Z grymasem niezadowolenia na twarzy przewróciła się na plecy i nakryła głowę poduszką, mamrocząc jakieś niezrozumiałe dla świata przekleństwa pod nosem. Już myślała, że napastnik odpuścił, ale nie mogła się bardziej mylić.
- Wstawaj! Wstawaj! Wstawaj! – darła się Karina, skacząc po łóżku swojej przyjaciółki. Godzinę siedziała sama i nie zamierza już ani minuty dłużej się nudzić.
     Soledad na początku w cale nie wiedziała, co się dzieje. Natychmiast podniosłą się do pozycji siedzącej i otworzyła szeroko oczy. Poczuła się, jakby właśnie samochód, w którym przed momentem siedziała, zaczął dachować. Rozglądała się nerwowo po pokoju, zaspanym spojrzeniem. Jednak, kiedy po chwili wróciła do niej świadomość, w pokoju dało się słyszeć coś na kształt pisku i uderzenia dość sporej masy o ziemię. Tak, to właśnie był upadek Kariny, której Soledad wyrwała spod stóp kołdrę.
- Ała! Jak mogłaś? – zapytała z wyrzutem, rozmasowując obolałe miejsce. Sol popatrzyła na nią z satysfakcją.
- Zapomniałaś, że mnie nie budzi się w ten sposób? – szatynka, nic nie robiąc sobie z zabójczego spojrzenia przyjaciółki, podniosła się i udała do szafy. Wyciągnęła z niej ubrania i pomaszerowała do łazienki.
     Wzięła szybki prysznic. Ubrała na siebie jasne, dżinsowe spodnie, szarą bluzę i biała bokserkę. Do tego tenisówki w kolorze bluzki oraz czapkę koloru bluzy. W uszy włożyła kolczyki, na rękę bransoletkę, a na szyję słuchawki. Poszła do kuchni, czując, jak w jej brzuchu burczy z głodu. Otworzyła lodówkę na oścież. Wyjęła z niej żółty ser, ketchup i masło. Niezbyt ambitne śniadanie, a w końcu to już pora obiadowa.
- Co zaplanowałaś dla nas na dziś? – zapytała uśmiechnięta Karina, której jak widać, obrażanie się już przeszło. Soledad wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz to możemy iść do lunaparku. – odparła obojętnie, biorąc kolejnego gryza kanapki.
      Na początku nie zaobserwowała żadne reakcji ze strony Kar, ale po chwili oczy jej się powiększyły, a w nich zabłysnęły dwa, wesołe ogniki. Szatynka dobrze wiedziała, co zaraz nastąpi. I nie myliła się. Polka zaczęła skakać po całej kuchni, wymachując rękami w każdą, możliwą stronę i piszcząc, ile tylko miała siły w płucach oraz przeponie. Nie trwało to jednak długo, bo dziewczyna uderzyła dłonią w szafkę, wiszącą na ścianie. Zaczęła syczeć z bólu, a Soledad ledwo powstrzymywała się od wybuchu śmiechu.
- No już, ulżyj sobie. – mruknęła pod nosem Karina. Jak na zawołanie w pomieszczeniu dało się słyszeć salwę, która wydobywała się prosto z przepony Sol. – Uważaj, bo ci czapka spadnie. – dodała, urażona dziewczyna.
- Nie bocz się, idziemy. – powiedziała szatynka, kiedy tylko udało jej się opanować.
     Tak też zrobiły. Zamknęły drzwi, wsiadły na motor Soledad i pojechały w kierunku wesołego miasteczka. Droga zajęła im mniej niż piętnaście minut. Oczywiście Karina, która boi się wszystkiego, co ma związek z motorami, ledwo przekonała się, aby wsiąść na BMW, a później całą drogę wbijała kask w plecy Soledad. Nic dziwnego, więc że dziewczyna, kiedy tyko się zatrzymała, od razu zaczęła rozprostowywać rozbolały kręgosłup.
- Nie wiem, co ci tak strasznie nie pasowało. – mruknęła pod nosem obolała dziewczyna. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś tak panicznie bał się motorów.
- Wszystko. – warknęła druga i podniosła się z ziemi, z gracją, oddając kask przyjaciółce i zajmując kolejkę w kasie. Sol pokręciła z dezaprobatą głową i, kiedy tylko włączyła alarm przy swojej maszynie, podeszła do Kar.
     Stanie w kolejce nie zajęło im dużo czasu i już po chwili przechodziły przez bramę. Oczy świeciły im się, jak u małych dzieci, a uśmiechy rozciągały się na całej twarzy. Tak, parki rozrywki, to zdecydowanie te miejsca, z których mogłyby nie wychodzić i zamieszkać w nich. Soledad popatrzyła w stronę swojej przyjaciółki, która rozglądała się dookoła, Zaśmiała się do siebie, kiedy zdała sobie sprawę, że wygląda dokładnie tak samo, jak ona. Pokręciła głową nad swoją własną głupotą i pociągnęła Kar w kierunku domu strachu.
- nigdy więcej tam z tobą nie wchodzę. – stwierdziła kategorycznie Karina, kiedy tylko opuściła atrakcję, do której piętnaście minut temu weszła. Była zupełnie nie świadoma tego, co robi i Sol wykorzystała to nikczemnie, chociaż dobrze wiedziała, że nie lubi tego miejsca.
- Przesadzasz. – mruknęła pod nosem szatynka, kiedy zdążyła się trochę uspokoić. Nie trwało to jednak długo, ponieważ oczy przyjaciółki, ciskające piorunami okazały się naprawdę bardzo zabawne.
- Opuszam twoje towarzystwo. – stwierdziła butnie dziewczyna, po czym odwróciła się na pięcie i udała w zupełnie przeciwną stronę.
       Soledad podniosła się z ziemi, na której przed chwila wylądowała i otrzepała piach. Wzięła głęboki oddech, ocierając łzę, która spłynęła po jej policzku, pod wpływem śmiechu. Już miała zrobić krok do przodu, ale poczuła, jak ktoś szarpie ją za nogawkę. Popatrzyła w dół i zobaczyła uroczą blondyneczkę. Uśmiechnęła się do niej.
- Mój wujek mówi, że masz ładne nogi. – powiedziała dziewczynka. Soledad zaśmiała się i kucnęła do niej. – A wiesz, że mój wujek to piłkarz Realu Madryt? Ma na imię Isco. – dodała, uroczo gestykulując rękami. Sol zastanowiła się przez chwilę.
- Skąd wiesz, że Francisco mówi o mnie? – zapytała szatynka, uśmiechając się coraz szerzej.
- Bo pokazywał na ciebie palcem, ale kazał mi nic ci nie mówić. – mruknęła pod nosem. Zakryła usta rączkami, jakby właśnie uświadomiła sobie, co powiedziała. – Nic mu nie mów, że ci wygadałam. – poprosiła.
- Nie martw się, Isco o niczym się nie dowie. – zapewniła. – Powiesz mi, co jeszcze o mnie mówił? – zapytała, patrząc na wesołe ogniki w oczach dziecka.
- Pewnie, on cały czas o tobie mówi. Że masz, ładne oczy, ładne nogi, ładną twarz, ładne włosy i w ogóle ładnie pachniesz. – wyznała blondyneczka, a Soledad zachciało się śmiać. Powstrzymała się jednak, żeby nie odstraszyć dziecka.
- Jak masz na imię? – zapytała Soledad po chwili namysłu.
- Daniela. – odpowiedziała, lekko się rumieniąc.
- Chodź Daniela, idziemy znaleźć wujka. – odparła szatynka i wzięła dziewczynkę na ręce.
      Zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu chłopaka, o którym od jakiegoś czasu nie może zapomnieć. Szczerze, to chciało jej się śmiać. Nie wiedziała, że cokolwiek w niej podoba się Isco i zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem Daniela nie posiada jakichś błędnych informacji. No cóż, na pewno zapyta u źródła, tylko najpierw musi je znaleźć. Jednak, kiedy go zobaczyła wpadła na genialny pomysł. Przecież drażnienie się z nim przynosi jej tyle frajdy.
- Daniela, co powiedz, gdybyśmy tak trochę podroczyły się z Isco? – zapytała Soledad. Popatrzyła na dziewczynkę, w której oczach pojawiły się wielkie ogniki, a zaraz potem pomachała energicznie główką.
      Sol dała się zauważyć piłkarzowi. Zauważyła, jak na jego twarzy pojawia się przerażenie, kiedy tylko zobaczył, kogo dziewczyna trzyma na rękach. Uśmiechnęła się wrednie, mówiąc po cichu do blondynki, żeby pomachała do wujka. Dziewczyna zrobiła to bez wahania i właśnie w tym momencie Soledad zaczęła iść w kierunku, gdzie przed chwila zniknęła Karina. Wiedziała, że mężczyzna rzucił się w pościg za nią, ale właśnie o to jej chodziło. Pognała w stronę najbliższej waty cukrowej. Nie pomyliła się. Właśnie tam stała jej przyjaciółka.
- Karina, ja idę do wyjścia, będę tam stać. – poinformowała szybko.
- Ale przecież zdążyłyśmy odwiedzić tylko jedno miejsce. – fuknęła urażona dziewczyna, nawet się nie odwracając. Jednak, kiedy tylko to zrobiła, oczy powiększyły jej się do nierzeczywistych rozmiarów.
- Później ci opowiem. Teraz spadam, ale nie wychodź stąd, wrócę! – zapewniła i, nie mówiąc nic więcej, pognała w stronę wyjścia.
      Ledwo jej było utrzymać na rękach śmiejąca się dziewczynkę, ale nic nie mówiła, ponieważ blondynka wydawała jej się bardzo słodka. Za każdym razem, kiedy tylko mówiła jakąś rzecz na jej temat, o której powiedział jej wujek Isco, Soledad chciało się śmiać. Mała mówiła o tym z tak dużym podekscytowaniem, że nie wiedziała, czy to ona to wymyśla, czy faktycznie piłkarz opowiada dziecku takie bzdety.
       Stanęła przy samochodzie piłkarza. Tak, Daniela jej go pokazała i posadziła małą na masce, wypowiadając instrukcję. Mała zgodziła się od razu, a Sol schowała za bagażnikiem samochodu. Dobrze wiedziała, że Isco cały czas miał je na oku, dlatego nie martwiła się, że dziewczynce znudzi się siedzenie samej. I nie pomyliła się. Po chwili było już słychać przyspieszony oddech i dosyć mocne uderzenie pięściami o karoserię.
- Czy ta wariatka zostawiła cię samą? – zapytał, kiedy tylko zdołał dobiec do swojego samochodu. Był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, kiedy tylko zobaczył bratanicę, siedząca na masce. Owszem, Soledad podobała mu się, ale napędziła mu niezłego stracha, kiedy zobaczył Daniele na jej rękach.
- Nie mów tak o Karinie, ona jest bardzo fajna! – oburzyła się czterolatka, a na twarz mężczyzny wpłynął szeroki uśmiech. Soledad myślała, że zaraz udusi się od powstrzymywania śmiechu w sobie. Już kocha tę małą.
- Skąd wiesz, że tak ma na imię? – zapytał dociekliwie. Zobaczył coś bardzo ciekawego za swoim samochodem, więc zaczął po woli kierować się w tamtą stronę.
- Koleżanka tak do niej mówiła. – odparła dziewczynka, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
     Sol odwróciła głowę w lewo i o mało nie padła na zawał. Przed nią w całej okazałości szczerzyła się twarz niejakiego Francisco. Odskoczyła do tyłu i zrobiła wielkie oczy. Zaczęła cofać się, aż w końcu natrafiła na inny pojazd. Wiedziała, że teraz ma co najmniej przerąbane. Mężczyzna ukucnął przed nią tak, że ich twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów. Soledad czuła jego oddech na swojej delikatnej skórze i zapach męskich perfum. W jego tęczówkach natomiast rozpłynęła się już dawno temu …
- Wiesz, że porywanie dzieci jest karalne? – zapytał, uśmiechając się wrednie, na widok wyrazu twarzy dziewczyny. Podobało mu się, że to w końcu on miał władzę nad całą sytuacją.
- Daniele sama chciała się z tobą podrażnić, więc pomyślałam, że dziecięce zachcianki powinno się spełniać. – odparła, ale jakby mniej pewnie niż dotychczas. Klęła na siebie w myślach, że nie może zapanować nad własnym ciałem. Ono po prostu reagowało na Isco w taki dziwny, wyjątkowy sposób, jak na nikogo innego.
- Ale to cię nie tłumaczy. Daniele to tylko dziecko i może pójść za tobą nawet, jeśli pokażesz jej lizaka. – powiedział, specjalnie zniżając ton głosu. Przybliżył się do niej o kilka milimetrów, które tym razem mogły wydawać się dla Sol większą odległością. Z całych sił starała się choć trochę cofnąć, ale to i tak nic nie dawało. Samochód nie ustępował. No, a jeżeli posunie się do przodu, to jej usta spotkają się z kusząco wyglądającymi wargami Hiszpana.
- Przesadzasz, ona jest mądrą dziewczynką. Jestem pewna, że nie poszłaby na słodycze. – mruknęła pod nosem, czując że już dawno straciła kontrolę na tym, co się dzieje. Nie podobało jej się to, a nawet przerażało. Zawsze to ona dyktowała warunki, jednak nic nie wskazywało na to, że teraz również tak jest.
- Natomiast ja jestem pewny, że ty jesteś doskonałą manipulantką. – powiedział, zniżając głos to seksownego szeptu. Po plecach Soledad po raz kolejny przeszedł niesamowicie przyjemny dreszcz, a źrenice powiększyły się niesamowicie.
- Ja tutaj jestem! – dobiegł ich radosny głos Daniele. Blondynka podbiegła do nic i z całej siły pchnęła Isco do przodu.
       Niczego nie spodziewający się mężczyzna nie dał rady utrzymać równowagi i poleciał na przerażoną Soledad, wpijając się ustami prosto w jej wargi. Na początku żadne z nich nie wiedziało, co się, dzieje, więc tkwili tak, przyklejeni do siebie. Pierwszy w tej sytuacji odnalazł się Isco. Z jego twarzy zeszło zdezorientowanie, które zostało zamienione satysfakcją. Zaczął po woli pogłębiać pocałunek czując, że również i szatynka po woli się w niego wczuwała. Kiedy nie uciekła poczuł jakieś dziwne uczucie w środku. Coś, jakby ciepło. Jednak nie miał teraz czasu nad tym myśleć, ponieważ dziewczyna uchyliła delikatnie usta. Wtargnął językiem do jej buzi. Nie protestowała ani minuty, była zbyt pochłonięta tym, że jest jej niesamowicie dobrze. Zarzuciła ręce na jego kark i mocniej zacisnęła powieki. Poczuła dłonie na swojej tali, a później została dość brutalnie przyciągnięta do piłkarza.
       Ta chwila mogłaby trwać jeszcze całe wieki, ale przerwało ją dość głośne odkrząknięcie. Szatynka, jakby wreszcie uświadomiła sobie, co się dzieje, chciała odskoczyć od Francisco. Jednak on jej na to nie pozwolił i nie zważając na protesty, całował dalej. Mało obchodziło go to, że jakaś hiena z aparatem może mu teraz zrobić zdjęcie. Liczyło się tylko to, że w końcu mógł sprawdzić to, co dręczyło go po nocach. No, ale w końcu zabrakło mu powietrza. Niechętnie odkleił się od Sol i przekręcił głowę w stronę osoby, która raczyła przerwać im te niesamowitą chwilę.
- Cześć, nie przeszkadzajcie sobie. Chciałam tylko powiedzieć, że dziecko patrzy i, jak dalej macie zamiar się ze sobą lizać, to ok, ja się mogę nią zając, bo jest słodka, ale S … - nawijała, ale nie zdążyła dokończyć, ponieważ jej przyjaciółka w ostatnim momencie wyrwała się z żelaznego uścisku Isco i doskoczyła do przyjaciółki, zakrywając jej usta dłonią.
- Tak, no to tego. Ja już będę się zbierać! – powiedziała, usiłując powstrzymać niesamowite podniecenie, jakie zapanowało nad jej ciałem. – Papa, do zobaczenia w sobotę! – dodała i udała się w stronę motoru, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.
     Kiedy dotarły do BMW, Soledad oparła się o pojazd. Wszystkie emocje pulsowały w jej głowie, tworząc jedna, wielka mieszankę wybuchową. Zaczęła pocierać skronie palcami. Musiała się jakoś w końcu uspokoić i odzyskać panowanie nad sytuacją. Nigdy więcej nie mogła pozwolić sobie na kolejną stratę panowania nad sytuacją. Mogłoby to się źle dla niej skończyć, bardzo źle. Przymknęła powieki, nie zmieniając pozycji. Wiedziała, że Karina jej się przygląda i czeka na jakiekolwiek wyjaśnienia.
Spokojnie Soledad. Wdech i wydech. Jeszcze moment i wszystko będzie dobrze.
- Czekam. – mruknęła brunetka. Sol dobrze wiedziała, o co jej chodzi, ale nie mogła powiedzieć prawdy. Nie chciała narażać przyjaciółki, która tak nie dawno odzyskała, na niebezpieczeństwa.
- Karina, proszę cię. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, ale jeszcze nie teraz. – powiedziała niemal błagalnie, odchylając głowę do tyłu. Otworzyła szeroko oczy. Emocje po woli opadały.
- No dobra. – odburknęła niezadowolona dziewczyna. Musiała wiedzieć wszystko i zawsze, ale tym razem zrezygnowała na starcie. Wiedziała, że szatynka nic jej nie powie.
      Pięć minut później wszystko było już dobrze. Soledad zdążyła się opanować. Właśnie stały na światłach, kiedy obok ich motoru znalazł się samochód pewnego piłkarza. Soledad poczuła, jak wszystko w niej znów zaczyna wariować. Zaklęła pod nosem. Nie czuje jego zapachu, nie widzi go przed sobą, nie dotyka, ale wystarczy sama świadomość, że znajduje się obok niej i już wariuje. Można iść i się powiesić, nie ma co.
      Kiedy wreszcie zaświeciło się zielone światło ruszyła z piskiem opon, co spowodowało, że Karina, siedząca za nią, zapiszczała i wbiła się jej w kręgosłup. Soledad nic nie powiedziała, tylko skrzywiła się z bólu. Dobrze wiedziała, że długo tak nie wytrzyma, ale jej mieszkanie było już całkiem blisko. Zacisnęła zęby i przyspieszyła.
Zapamiętać na przyszłość. Już nigdy więcej nie pozwolę wsiąść tej panikarze na mój motor.
      Następnego dnia rano Isco stawił się n treningu. Z jego twarzy, która była ozdobiona bardzo szerokim uśmiechem, można było wyczytać, że jest z czegoś bardzo zadowolony. Wyszedł z samochodu i udał się spokojnym krokiem do wejścia, którym mógł dotrzeć do szatni. Kiedy tylko wszedł do środka, wszystkie spojrzenia padły na niego. On jednak nic sobie z tego nie zrobił i poszedł do swojej szafki, żeby się przebrać.
- Coś ty taki zadowolony? – dobiegło go pytanie Karima. Odwrócił się, ale nic nie powiedział, tylko zaczął zakładać strój treningowy.
- Najprawdopodobniej tajemnicza dziewczyna w końcu dała złapać się w jego sidła. – na zaczepkę Fabio również nie dał się sprowokować. Zdawało się, że nie obchodzi go nic, co dzieje się dookoła. Liczyło się tylko szczęście, którego nikt nie miał prawa mu zabrać. Zdawał sobie sprawę, że ten trening będzie obfitować w wiele takich tekstów, ale nie obchodziło go to. Nawet cieszył się, że będzie mógł zobaczyć znajomych, produkujących się na darmo.
     Soledad krzątała się po mieszkaniu w piżamie. Wczoraj pół nocy myślała nad sobą i pewnym piłkarzem. Po kilku sprzeczkach z własną podświadomością zdała sobie sprawę, że jest w nim zakochana. Chciało jej się płakać. To on miał się rozkochać w niej, a jak na razie jest zupełnie na odwrót. Sol bała się, że jeśli to wszystko zajdzie dalej, to nie będzie w stanie go skrzywdzić.
     Jej smętne przemyślenia przerwała Karina, która z laptopem w rękach i ubrana, wtargnęła do salonu. Zaczęła mówić do szatynki półsłówkami, ale kiedy ta nic z nich nie zrozumiała po prostu udała, ze nic ciekawego się nie dzieje.
- Jesteś w Internecie! – w końcu udało się wydusić brunetce. Szatynka momentalnie poderwała się z siedzenia i wyrwała przyjaciółce urządzenie z dłoni. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła.

NOWY NABYTEK REALU MADRYT ZNALAZŁ WYBRANKĘ SWOJEGO SERCA !!

Niedawno kupiony przez Real Madryt Isco (21l.) został ostatnio przyłapany z uroczą szatynką. Para całowała się na parkingu przed parkiem rozrywki w stolicy Hiszpanii. Całowali się, przytulali i nie widzieli świata poza sobą. Dopiero inna dziewczyna zdołała ich od siebie odciągnąć. Dziewczyna, która wcześniej znajdowała się w dość dwuznacznej pozycji na asfalcie wraz z piłkarze niemalże od razu oderwała się od mężczyzny i podbiegła do, jak mniemam, swojej znajomej, odciągając ją w zupełnie inną stronę.
Jeżeli ktokolwiek zna dziewczynę, którą prezentuję wam na zdjęciach i posiada jakiekolwiek informacje na temat pary, prosimy o natychmiastowy kontakt z naszą redakcją! Czekajcie na następne numery, w których znajdziecie dużo więcej informacji na temat nowego, przystojnego nabytku Realu.
Kala.

        Minęło kilka chwil, zanim Soledad zrozumiała, co przed sekundą zdołała przeczytać. Jej źrenice powiększyły się do niemożliwych rozmiarów, policzki zaróżowiły się uroczo, nie ze wstydu, a z narastającej w niej złości, pięści zacisnęły się pod wpływem chwili, a powieki zacisnęły. Karina opuściła pomieszczenie, ponieważ wiedziała, co za chwilę nastąpi. I nie pomyliła się. Moment po tym, jak zamknęła drzwi, usłyszała głośny krzyk. Tak, to właśnie była Soledad.
        Szatynka myślała, że wściekłość rozerwie ją od samego środka. Rzuciła po raz kolejny wzrokiem na ekran laptopa i trzasnęła nim, nie zważając na to, że może zepsuć dosyć delikatny sprzęt. Podniosła się jednym zgrabnym ruchem z kanapy i udała do swojego pokoju po ubrania. Tak, miała zamiar pojechać do tej redakcji i nagadać im ciekawych rzeczy. Jednak, kiedy stanęła przy drzwiach, z zamiarem ich otwarcia, zawahała się na chwilę. Przecież sprawi im idealny materiał na kolejny artykuł. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko kilkakrotnie. Wróciła do salony, usiadła na kanapie.

- Karina, przynieś mi coś do picia, bo zabiję! – warknęła. Jeszcze moment i na prawdę ktoś straci życie. 
~*~
Taak, spóźniony. Wiem, ale nie miałam kiedy dodać.
Chciałam w tym miejscu poinformować, że to moja ostatnia historia z piłkarzem w roli głównej. Kiedy tylko zakończę blogi o Karimie i ten, będę tworzyć tylko piłkarskie jednoparty.
Pozdrawiam, 
Nevada.

niedziela, 2 lutego 2014

Capítulo uno: "El primer acto. Escena uno. El plan puesto en marcha ".

Rozdział Pierwszy: „Akt pierwszy. Scena pierwsza. Plan wprowadzić w życie.”
~*~
Bywa, że niezdecydowanie z czasem uśmierca ...
___________________________________

    Bardzo niechętnie usiadła na łóżku. Najprawdopodobniej dalej spałaby, gdyby nie fakt, że zapomniała wczoraj zasłonić okna i teraz słońce razi ją po oczach. Odgarnęła włosy do tyłu i oparła głowę na dłoniach, zakrywając nimi twarz. Jedynym sposobem, jaki wczoraj pozwolił jej zasnąć były tabletki uspokajające.
    Po około dziesięciu minutach postanowiła w końcu coś ze sobą zrobić. Podniosła się, więc z posłania i podeszła do szafy. Zupełnie nie miała pojęcia, w co ma się ubrać. Zaczęła grzebać, docierając coraz głębiej, aż w końcu znalazła swoje stare ubrania. Tak, Krystian kazał ubierać jej się, jak powinna być ubrana „dziewczyna gangstera”. Krótkie spódnice, obcisłe sukienki, głębokie dekolty… Może najwyższa pora, żeby znów stać się sobą? Tą prawdziwą, otwartą na innych Soledad? Nie, jednak jeszcze nie. Dopiero, kiedy wykona znienawidzone zadanie, może powrócić do prawdziwej dziewczyny, która cały czas jest gdzieś tam w jej środku. No, ale ubrania może zmienić na stare.
     Wzięła do ręki krótkie, dżinsowe szorty, białą, luźną koszulkę z dużymi ustami na środku, a do tego wysokie, granatowe Converse, naszyjnik z sową, biżuterię z muzycznym motywem i zegarek <<KLIK>>. Udała się w stronę łazienki. Pomieszczenie to zostało wyłożone ciemnofioletowymi kafelkami na ścianach i białymi na podłodze. Prawą stronę przyozdabiał duży, złoty kwiat. Wanna była narożna, z hydromasażem, a po lewo została umieszczona umywalka i toaleta. Nad zlewem powieszono duże lustro ze złotymi akcentami, a obok niego dwa kinkiety. W ściany wbudowano małe lampki, które dawały idealny efekt przyciemnianego światła, który wspaniale odprężał. Soledad odpaliła kilka świec zapachowych, odkręciła kurki, dolała płynu kąpielowego o przyjemnym, różanym zapachu, uruchomiła hydromasaż, rozebrała się i weszła do wody.
      Wszystkie negatywne uczucia od razu ją opuściły. Poczuła się wolna, odizolowana od zewnętrznego świata i zamknięta w swoim własnym. Zanurzyła się głębiej. Ciepła fala przetoczyła się przez jej spięte ciało. Odchyliła po woli głowę i zamknęła oczy. Czuła, jak wszystkie spięte mięśnie rozluźniają się. Właśnie tego trzeba jej było. Nic innego, jak gorąca kąpiel nie łagodzi tak skutecznie skołatanych nerwów. Przynajmniej w jej przypadku.
       Kiedy woda stała się zimna, wyszła z wanny i osuszyła się ręcznikiem, drugi zawiązując na włosach. Ubrała wcześniej przygotowany strój. Nie malowała się, nie lubiła tego i uważała, że w cale do życia jest jej to niepotrzebne. Udała się do kuchni. Na lodówce, w metalicznym kolorze, znalazła przypiętą małą karteczkę. Zaciekawiona podeszła do niej. To list od Krystiana. Poinformował ją, że w garażu znajdzie coś, o czym zawsze marzyła. Westchnęła zrezygnowana. Nie chce od niego żadnych prezentów, ale jeżeli to jest to, o czym właśnie myśli, to nie będzie wybrzydzać.
       Na razie jednak ma inne zmartwienie – jest strasznie głodna. Otworzyła lodówkę. Nic, oprócz działającego światła. Jęknęła zrezygnowana. Wzięła telefon, klucze i postanowiła poznać madryckie sklepy spożywcze. Mało ambitne plany, jak na poranek, ale musi jakoś zaspokoić głód. Zamknęła drzwi i weszła do windy. Nie ma zamiaru schodzić z siódmego piętra, kiedy ma taka wygodę. Wyszła z klatki. Od razu poraziło ją światło. Założyła okulary przeciwsłoneczne i ruszyła na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się najbliższy spożywczak. Weszła do środka. Wzięła koszyk i powędrowała od razu na stoisko z pieczywem. Miała nadzieje, że będzie jakaś świeża dostawa, bo czerstwego chleba nie zniesie.
       Właśnie zastanawiała się, które bułki ma kupić, kiedy zauważyła jego. Szedł sobie w jej stronę, jakby w ogóle nie świadomy tego, że dziewczyna, którą właśnie mija ma go upokorzyć. Zacisnęła powieki, z powrotem odwracając się w kierunku półek. Może to najwyższa pora, żeby cokolwiek zrobić.
Myśl Soledad, jak możesz zwrócić na siebie jego uwagę?
      I wtedy wpadła na genialny pomysł. Pognała w kierunku kas, chwyciła tyko jakiegoś batona, zapłaciła za niego i wyszła przed sklep. Teraz wystarczy tylko, że poczeka chwilę. W między czasie zjadła śniadanie w postaci pożywnego 3 – bit ‘a. Jak ona to kocha.
       Gdy mężczyzna opuścił sklep, zebrała w sobie całą silną wolę i podeszła do niego. Musiała się naprawdę bardzo hamować, żeby nie uciec. Nie było to łatwe, ale przemogła się w sobie
- Hej, przepraszam! – krzyknęła i podeszła bliżej Isco. – Przepraszam pana! – powtórzyła, kiedy jej nie usłyszał. W końcu jednak się do niej odwrócił.
- Słucham panią? – zapytał, uśmiechając się do niej uprzejmie. Soledad kolana zmiękły.
- Chciałam zapytać, czy nie wie pan przypadkiem, którędy mogłabym dość na Plaza Mayor? – pierwszym miejscem, jakie przyszło jej do głowo, to właśnie to. Nawet nie miała pojęcia, dlaczego?
- Oczywiście. – zapewnił.
      Zaczął tłumaczyć jej drogę, wymachując rękami we wszystkie strony. Udawała, że go słucha, ale w rzeczywistości obserwowała jego twarz. Ciemnobrązowe oczy, delikatne rysy i lekki zarost idealnie ze sobą współgrały. Delikatne usta wręcz prosiły się o to, żeby złożyć na nich pocałunek. Sol pokręciła energicznie głową, żeby wyrzucić z niej nieproszone myśli. Ona ma go skrzywdzić, nie zakochać się w nim!!
- Na pewno trafisz? – zapytał, kiedy tylko skończył wykład. Popatrzyła na niego wyrwana z zamysłu. Dopiero po chwili dotarło do niej, o co zapytał.
- Tak, oczywiście. – zapewniła i ruszyła przed siebie. Nie zaszła jednak daleko, ponieważ zatrzymał ją głos mężczyzny.
- Może lepiej będzie, jak cię tam zawiozę. – zaproponował, a na twarzy dziewczyny pojawił się słodki uśmiech. Zaprzeczyła gestem głowy.
- Nie trzeba, naprawdę trafię sama. – powiedziała pewnie. – Nie martw się, jeszcze nie raz się spotkamy. – dodała, kiedy chciał zadać kolejne pytanie. Puściła mu perskie oko i ruszyła w kierunku, o którym wspomniała.
      Obserwował, jak tajemnicza dziewczyna znika za zakrętem. Nawet, kiedy już zniknęła mu z widoku, patrzył cały czas w to samo miejsce. Zaintrygowała go. Co prawda nie widział jej oczu, ale usta były wręcz wspaniałe. Wysoka, szczupła, ale niewychudzona, zaokrąglona tam gdzie trzeba. I ten śmiech. Żałował, że nie pozwoliła mu bliżej się poznać, ale liczył, że dotrzyma słowa. Chciałby spotkać ją jeszcze raz, a potem może znowu …
      Siedziała na balkonie i jadła obiad. Nic szczególnego, zwykła sałatka grecka. Cały czas myślała o mężczyźnie. Zastanawiała się, czy dobrze postąpiła, odrzucając jego zaloty już na samym początku. Jednak postanowiła grać niedostępną. Niech i on się trochę postara, żeby nie wyszło na to, że to on skrzywdzi ją, a nie ona jego.
     Zaniosła talerze do zmywarki i usiadła przed komputerem. Zaczęła przeglądając różne portale społecznościowe. Nie znalazła nic ciekawego, ale wpadła na genialny pomysł. Już wie, gdzie tym razem „przypadkiem” wpadnie na piłkarza. Za dwa dni odbywa się mecz. Ma dużo pieniędzy, więc może trochę nadwyrężyć konto Krystiana. Zarezerwowała bilety i wykonała przelew przez Internet. Splotła palce na wysokości szyi, podnosząc łokcie do góry.
     Następnego dnia wstała dosyć późno, bo o godzinie dwunastej. Zupełnie nie miała pojęcia, co ma ze sobą zrobić. Nikt,  kim mogłaby porozmawiać nie przychodził jej do głowy. W Madrycie znała tylko pachołków Krystiana, żadnej dziewczyny. Jej spojrzenie padło na telefon, leżący na szafce nocnej. Chwyciła go do ręki z zaczęła przekręcać w dłoniach. W końcu natrafiła na nazwisko Karina Stefaniak. Zawahała się, ale nacisnęła zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał … Odebrała.
- Słucham? – Soledad odebrało mowę. To był jej głos. Czyli, że jeszcze nie zmieniła numeru.
- Karina? – zapytała niepewnie. Po obu stronach słuchawki zapadła głucha cisza. Żadna z dziewczyn nie wiedziała, co ma powiedzieć. Odezwać się, czy rozłączyć?
- Soledad, to naprawdę ty? – głos w słuchawce drżał. – Soledad, tak dawno cię nie słyszałam! – słychać było, że niejaka Karina bardzo się cieszy, że w końcu jej dawna przyjaciółka dała o sobie znać.
- Karina! Matko, dziewczyna, tak strasznie cię przepraszam! – to jedyne, co w tym momencie przychodziło Sol do głowy. Zupełnie nie wiedziała jakie pytania miała teraz zadać. Jak sformułować przeprosiny, żeby wybaczyła jej te dwa lata? – Błagam cię, przyjedź do mnie! Jestem sama kilka godzin, a już nie wytrzymuje! – żaliła się.
- Jak to sama? – słychać było, że dziewczyna jest zdziwiona.
- Krystian ze mną zerwał. – wyznała Soledad. – To nie jest rozmowa na telefon. Przyjedź do mnie, a wszystko ci opowiem. – poprosiła po raz kolejny.
- Wyślę ci sms ‘em, o której dolecę do Madrytu. – powiedziała, a później słychać było dźwięk zrywanego połączenia. Uśmiechnęła się do siebie, patrząc w czarny ekran telefonu. Wreszcie będzie miała kogoś na tym wielkim świecie.
     Podniosła się szybko z łóżka i w podskokach poszła do szafy. Wyciągnęła z niej krótkie szorty, szara bokserkę, tego samego koloru zakolanówki i granatowe Converse. Do tego czarna czapka i złota bransoletka >>KLIK<<. Zaplotła w włosów dwa kucyki które wolno spływały po jej ramionach. Włożyła słuchawki w uszy, okulary przeciwsłoneczne założyła na nos i poszła się przewietrzyć.
    Spacerowała parkiem, kiedy zauważyła znajomą sylwetkę piłkarza. Jak gdyby nigdy nic spacerował sobie po parku z Fabio Coentrao. Poczuła, jak po jej plecach przechodzi dziwny prąd.  Postanowiła przejść obok niego i sprawdzić, czy rozpozna ja w taki wydaniu. Kiedy przechodziła między piłkarzami poczuła na przedramieniu uścisk, który nie pozwolił jej iść dalej. Uśmiechnęła się pod nosem. A jednak, wiedział, że to ona.
- Ładnie ci w tej czapce. – usłyszała komplement, kierowany do niej.
   Odwróciła się w jego kierunku i posłała mu szeroki uśmiech. Wiedziała, na co on liczy, ale postanowiła, że to jeszcze nie czas. Delikatnie wyjęła rękę z jego uścisku i odeszła na kilka kroków, cały czas patrząc w jego oczy. On nie był w stanie zobaczy jej spod ciemnych okularów.
- Dziękuję, ale dalej nie powiem ci, jak mam na imię. – zaśmiała się i odwróciła idąc dalej.
- To chociaż pokaż oczy! – zdjęła okulary i, kiedy miała całkowita pewność, że chłopak nie zobaczy jej tęczówek, odwróciła się na moment.
     Dobrze wiedział, że ta dziewczyna bawi się z nim w kotka i myszkę, ale podobało mu się to. Po raz pierwszy jakakolwiek dziewczyna aż tak go zaintrygowała. Czuł, że chce poznać ją kawałek, po kawałku. Odkrywać, jak po woli, żeby przypadkiem mu się nie znudziła. Fabio stwierdził dzisiaj, że jeszcze nigdy nie patrzył na żadną dziewczynę tak, jak na tę szatynkę. Miał całkowitą, wręcz stuprocentową pewność, że jutro cały klub będzie o tym wiedział. Rozejdzie się jakaś plotka o jego rzekomym zauroczeniu tajemniczą dziewczyną. Nie przejmował się tym ani trochę. Dobrze wiedział, jak szybko chłopakom nudzi się dokuczanie któremuś, jeżeli to nie przynosi im zamierzonego efektu. Może i był krótko w Madrycie, ale chłopaki zdążyli wtajemniczyć go w wiele ciekawych szczegółów odnośnie klubu i tradycji.
    Siedziała na szerokim parapecie w swoim pokoju i obserwowała gwiazdy. Kochała to robić. Zawsze wtedy mogła marzyć i myśleć nad wszystkim tym, na co nie miała czasu w ciągu dnia. Teraz na myśl przyszło jej to, czy aby na pewno chce tej zemsty, żeby ona doszła do skutku. Oczywiście, że nie! To nawet niemiały być jej porachunki, a jakiegoś zwyrodnialca. Ona robiła to tylko dlatego, że ratuje brata. Inaczej już dawno nie byłoby jej tutaj. Po jej policzku spłynęła łza. W co ona się w ogóle wkopała?! Miało być tak pięknie. Krystian zapewniał, że ją kocha, okazywał to na każdym kroku, a ona głupia wierzyła w to przedstawienie. Schowała głowę między kolana i zaszlochała. Jest po prostu beznadziejna.
    Następnego dnia wstała niewyspana. Do późna płakała w poduszkę. Łzy nie chciały przestać cieknąć. Jednak nie to jest teraz ważne, a to, że dziś idzie na mecz. Musi szybko się ogarnąć, bo wrażenie na Isco samo się nie wywrze, ktoś musi mu pomóc.
     Podniosła się niechętnie do pozycji siedzącej i rozejrzała dookoła. Kiedy jej wzrok padł na zegarek ze zdziwieniem musiała stwierdzić, że nie jest tak wcześnie, jakby mogło się wydawać. Godzina dwunasta trzydzieści była już wystarczająca, żeby w końcu się obudzić. Z westchnieniem wstała z łóżka i powędrowała do kuchni. Dziś odwrotna kolejność. Najpierw coś zje, a dopiero później się ubierze. Tak, zdecydowanie to będzie najlepsze rozwiązanie.
    Pół godziny później stała już na polu ubrana w krótkie spodenki, koszulkę na ramiączkach, białą czapkę, nadkolanówki i tenisówki. Musiała udać się do jakiegoś sklepu z akcesoriami kibica. Bądź, co bądź nie zauroczy piłkarza, przychodząc na jego mecz z pięknym uśmiechem. To zadanie już wymaga ja kilku poświęceń. Co jeszcze będzie musiała coś od siebie dać i ile? Oby nie za wiele i nie zbyt często.
    Stała przed trykotami. Zastanawiała się, które ma wybrać. Już miała wziąć jego nazwisko, ale wpadła na genialny pomysł. Niech trochę pozazdrości. Chwyciła koszulkę z nazwiskiem Ronaldo i udała się do kasy. Już widzi minę mężczyzny, kiedy zobaczy napis na jej plecach. Uśmiechnęła się do siebie, jednak grymas szybko zszedł z jej twarzy, zastąpiony zdziwieniem, pomieszanym ze zdezorientowaniem. Dlaczego ona chce, żeby Isco był o nią zazdrosny? Przecież to nie jest normalne.
     Leżała na łóżku i pisała sms ‘y z Kariną. Przyjaciółka przyleci do niej w sobotę, czyli za dwa dni, o równej godzinie dwunastej. Już nie mogła się doczekać, wreszcie będzie mogła porozmawiać z kimś normalnie. Oczywiście o zadaniu nie piśnie nawet słówka, bo nie jest pewna, czy jej bratu to nie zaszkodzi. Właśnie zaczęła śmiać się do ekranu, widząc groźbę, jaka wysłała przyjaciółka. Pokręciła głową i, z powodu późnej godziny, pożegnała z Kari. Musi się szykować na mecz, jeśli chce zdążyć.
      Po dłuższym namyśle nie zmieniła w swoim wyglądzie prawie nic. Zrobiła tylko kucyki, żeby długie włosy jej nie przeszkadzały i zmieniła koszulkę na trykot z numerem siedem. Przejrzała się w lusterku. Wzięła pełne płuca powietrza, by po chwili wypuścić je ze świstem. To jest jej chwila prawdy.  Musi być silna, żeby rozkochać w sobie tego piłkarza. Wzięła kluczyki, kask, skórzana kurtkę i poszła zobaczyć to „cudo”, które kupił jej Krystian.
    Stanęła w garażu  zaniemówiła. BMW HP4. Skąd on wiedział, że ten motor jest jej największym marzeniem? No tak, powtarzała mu to od miesiąca kilkakrotnie. Jednak mimo wszystko jest zdziwiona. Pokręciła głową i założyła kask. No to się przekonamy, co może ta maszyna.
    W przeciągu piętnastu minut dotarła na stadion. Całą drogę sprawnie wymijała samochody i inne pojazdy. Kochała jazdę motorem. Zdjęła kurtkę, kask i schowała je do schowka. Odwróciła się, a na jej twarzy wyrósł wielki uśmiech. Autobus Królewskich podjechał na parking. Oparła się o swoja maszynę i spuściła głowę, zakrywając pół twarzy daszkiem czapki, którą założyła z powrotem, zamiast kasku. Pozna ją, czy nie pozna.
   Właśnie wysiadał z autobusu, którym przyjechali tu z ośrodka szkoleniowego. Cały trening dzisiaj nie mógł opędzić się od kąśliwych uwag kolegów. Na każdym kroku ktoś śmiał się z niego, a to za sprawą samego Fabio Coentrao, który wspaniałomyślnie podzielił się informacja na treningu o koszu stulecia, jaki Isco dostał od dziewczyny. Westchnął ciężko, a jego wzrok powędrował w kierunku pojedynczej postaci, opierającej się o czarny motor.
   Poznał ją niemalże od razu, jakby mogło być inaczej? Nie może zapomnieć o tajemniczej dziewczynie. Poczuł, że musi do niej podejść. Czyżby przyszła na jego mecz? Powiedział Ramosowi, który akurat stał obok, żeby go nie szukali, bo zaraz przyjdzie. Sergio pomachał tylko głową z dezaprobatą i przyglądał się, jak jeden z nowszych zawodników Realu Madryt podchodzi do dziewczyny, o której opowiadał Fabio dzisiaj. Biedny Isco.
- Znów się spotykamy. – mruknął pod nosem piłkarz. Usłyszał dźwięczny śmiech dziewczyny.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? – zapytała, nie podnosząc wzroku. Nie pokaże mu tak łatwo twarzy.
- Przeczucie ?– odpowiedział. Czemu ona nie może pokazać mu oczu. Przecież to nic wielkiego.
- Pytanie, czy stwierdzenie? – zapytała, a jej głowa drgnęła lekko ku górze.
    Poczuł, że musi spróbować. Wtedy będzie mu się lepiej grało. Dotknął jej podbródka dwoma placami i po woli podniósł. Kiedy już widział jej twarz w całej okazałości jęknął zrezygnowany. Zamknęła powieki, tym samym nie pozwalając mu zobaczyć tęczówek. Usłyszał jej śmiech po raz wtóry.
- Dlaczego tak zależy ci na tym, żeby poznać kolor moich oczu? – zadała kolejne pytanie.
- To taka rekompensata za to, że nie chcesz mi zdradzić swojego imienia. – odpowiedział po chwili dłuższego namysłu. Obserwował, jak wyraz jej twarzy zmienia się. Teraz był zupełnie bez uczuć. Coś, jakby maska.
- No dobrze. – mruknęła pod nosem i uchyliła powieki. Teraz patrzyli sobie prosto w oczy.
    Francisco zaparło dech w piersi. Ciemno – zielone spojrzenie dziewczyny działało na niego wręcz hipnotyzująco. Nie mógł odwrócić głowy, żeby zerwać kontaktu wzrokowego. Czuł, że musi cały czas patrzeć na jej przepiękną twarz. Niestety, to co piękne, szybko się kończy. Usłyszał, jak chłopaki go wołają. Zamrugał kilka razy i odwrócił się, żeby sobie pójść. Kiedy stanął w wejściu odwrócił się. Niestety, zielonookiej już nie było. Westchnął zrezygnowany i udał się w stronę szatni. Strasznie dziwne uczucie, kiedy to dziewczyna dyktuje zasady.
     Gdy tylko udał się w kierunku wejścia, Soledad, jak najszybciej udała się do najbliższej kasy i podała bilet miłej pani. Pożegnała się z nią uśmiechem i udała na trybuny. Oczywiście postanowiła wykorzystywać fakt, że ma dostęp do dosyć sporej ilości kasy i kupił miejsca w pierwszym od boiska sektorze. Zajęła swoje miejsce i czekała na rozpoczęcie meczu.
      Kibiców było coraz więcej, miejsca koło nie są już zajęte. Soledad zastanawiała się, jak to będzie wyglądać. Po raz pierwszy jest na stadionie. Podobno wszyscy kibice, podczas tych dziewięćdziesięciu minut plus, stają się jak jedna wielka rodzina. Miała cichą nadzieję, że teraz tak właśnie się stanie. Nie ma zamiaru udawać. Uwielbia oglądać mecze w telewizji, więc dobrze wie, o co chodzi w tym sporcie.
     W końcu pierwszy gwizdek. Isco gra dzisiaj od początku. Żaden kibic już nie siedzi. Wszyscy stoją i zaczynają po woli rozkręcać doping. Nawet szatynka dała ponieść się chwili i razem z dziewczynami, które siedzą po jej obu stronach wykrzykuje różne hasła i śpiewa przyśpiewki stadionowe. Czuła w sobie tę euforię. Szczęście, kiedy padały strzały na bramkę przeciwnika i zawód, gdy podania nie są celne, co skutkuje przejęciem piłki przez przeciwnika.
    W pewnym momencie jej wzrok powędrował prosto na Isco. Piłkarz kiwał się właśnie z zawodnikiem Valencii, przeciwko której grał dzisiaj Real. Wyraz jego twarzy był zacięty, skupiony. Nie patrzył na piłkę, a prosto w twarz przeciwnika. Oczy przymrużone, usta zaciśnięte w wąską kreskę. Ciało lekko pochylone do przodu. Bojowa postawa. Kopnął piłkę, która przeleciała pomiędzy nogami przeciwnika. Momentalnie znalazł się przy niej i zaczął biec w kierunku bramki. Gdzieś w połowie boiska oddał piłkę Sergio Ramosowi po czym przyspieszył. Kiedy tylko znalazł się w polu karnym futbolówka wróciła pod jego nogi. Jedno zdecydowane uderzenie i gol!
     Wszyscy kibice zaczęli podskakiwać i wykrzykiwać przydomek strzelca. Flagi  herbem powiewały, jedni zaczęli trąbić, inni zdzierali gardła. Soledad przytuliła się do dziewczyny po jej prawej stronie. Ta nie protestowała, a nawet wręcz przeciwnie – od razu odwzajemniła uścisk.
      Gdy tylko euforia zdążyła lekko opaść, a „cieszynka” piłkarzy skończyła się, Sol i Francisco popatrzyli na siebie w tym samym momencie. Piłkarz uśmiechnął się szeroko, a dziewczyna to odwzajemniła. Zauważyła, jak robi z palców serduszko i porusza ustami, tworząc dwa słowa. „Dla ciebie”. Poczuła ciepło, rozchodzące się w podbrzuszu. Nigdy nie liczyła na to, że ktokolwiek zadedykuje jej gola. Ba! A co dopiero piłkarz Realu! Mimo wszystko, poczuła się szczęśliwa.
     Mecz zakończył się wynikiem dwa do zera na korzyść Madrytu. Uśmiechnięta Soledad stała przed stadionem przy swoim motorze. Tak, czekała na strzelca pierwszego gola. Nie mogła się powstrzymać przed tym, żeby usłyszeć jego głos i zobaczyć zadziorny uśmiech na jego przystojnej twarzy.
Skąd u mnie takie myśli?
- Zgadnij, kto to? – jej ucho owiał ciepły oddech. Na plecach poczuła przyjemny dreszcz. Jego głosu zdecydowanie mogłaby słuchać całymi dniami.
- Czyżby piłkarz, niejaki Isco? – zapytała, uśmiechając się pod nosem. Po chwili znów dane było jej oglądać świat. Jednak poczuła lekki zawód, kiedy zabrakło ciepła mężczyzny na jej plecach. Nie trwało to długo, ponieważ Francisco stanął naprzeciwko niej tak, że miała idealny widok na jego przystojną twarz. – Dziękuję za tego gola. – nic nie odpowiedział, tylko pokiwał głową, przekazując tym samym stwierdzenie „nie ma za co”.
- Tak swoją drogą, to nie fair. – zaczął. – Ty znasz moje imię, a ja twojego nie. – dodał, udając obrażonego, kiedy zauważył niezrozumiały wyraz twarzy dziewczyny. Usłyszał jej dźwięczny śmiech.
- Życie jest nie fair, Francisco. – zaśmiała się, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Mężczyzna fuknął urażony, odwrócił się i poszedł kilka kroków przed siebie.
     Soledad w tym czasie skorzystała z okazji. Zmieniła czapkę na kask, ubrała kurtkę i odpaliła silnik. Ruszyła po woli. Stwierdziła, że droczenie się z nim sprawia jej ogromną przyjemność, więc dlaczego miałaby zrezygnować z tego tak szybko? Zauważyła, jak piłkarz się odwraca i zaczyna gestykulować w dziwny sposób, żeby jeszcze została, ale ona tylko pokręciła głową i pojechała w drogę powrotną do domu.
     Kiedy była na miejscu poczuła wielkie zmęczenie. Adrenalina, buzująca w jej żyłach, podczas meczu, zdążyła opaść. Nie miała siły nic zrobić. Przebrała się tylko w piżamy i rzuciła na łóżko. Od razu zapadła w sen, a śnił jej się jeden taki przystojny piłkarz …
     W sobotę rano wstała w bardzo dobrym humorze.  To właśnie dziś ma przylecieć do niej Karina. Już nie może doczekać się momentu, w którym po dwóch latach znów będzie mogła zobaczyć przyjaciółkę. Podniosła się szybko z łóżka i powędrowała do łazienki. Postawiła na szybki, zimny prysznic, który zawsze stawiał ją na nogi. Tym razem również tak było. Owinęła się ręcznikiem, drugi zakładając na włosy. Podeszła do szafy, wyglądając za okno. Pochmurnie, deszczowo i wietrznie. Westchnęła żałośnie. Liczyła dziś na pogodę, ale ja widać się przeliczyła. No nic, jakoś przeżyje.
     Długo musiała szukać odpowiedniego stroju. Jednak w końcu postawiła na dżinsowe, ciemne spodnie, czarną bokserkę, tego samego koloru bluzę z motywem Batmana oraz adidasy, firmy Nike z białymi akcentami. Do tego kolczyki i pierścionek w formie nutek, a kiedy wysuszyła włosy związała je w warkocza na bok, założyła czarną czapkę, a na lewy nadgarstek, zegarek >>KLIK<<. Przejrzała się w lustrze. Właśnie w takim wydaniu czuła się najlepiej.
     I w tym momencie wpadła na genialny pomysł. Już dawno chciała zmienić coś w swoim wyglądzie, ale nie za bardzo wiedziała, co? Chwyciła klucze do ręki i wybiegła z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Nie jechała motorem, bo miała blisko. I rzeczywiście. Już po chwili skręcała w prawo. Stanęła przed wejściem do gabinetu kosmetycznego. Ruszyła przed siebie, tak zrobi to dzisiaj.
    Po piętnastu minutach cały zabieg był już skończony, a Soledad stała na polu. Była zadowolone pomimo tego, że dolna warga, którą przebiła, trochę piekła. Wreszcie mogła robić to, na co ma w danym momencie ochotę, a żaden Krystian nie będzie jej ograniczał. Jeszcze tylko skończy z tym zadaniem i w końcu będzie całkowicie wolna.

Już nie mogę się doczekać!!
~*~
Siemanko.
Jednak się zdecydowałam i dodaję pierwszy rozdział. Nie mam pojęcia, czy są jakieś błędy, bo nie jestem w stanie go sprawdzić. 
Mam nadzieję, że wam się spodobał ;)
Pozdrawiam i do następnego,
Nevada.